Straceni zwalili się, jak rzucone worki… Niemieckie represje za akcje polskiego ruchu oporu (Cykl Bilans Krzywd cz. 7)

Według ostrożnych szacunków w akcjach bezpośrednich i odwetowych, związanych z działaniami polskiego ruchu oporu przeciwko niemieckim okupantom zginęło około 200 000 żołnierzy polskiego podziemia i, o czym zdecydowanie zbyt rzadko się wspomina, około 100 000 osób cywilnych. Jeśli doliczyć do tego Polaków, którzy stracili życie w wyniku wybuchu powstania warszawskiego (nawet około 200 000 zabitych), okaże się, że działalność naszego ruchu oporu przynajmniej pośrednio doprowadziła do śmierci aż pół miliona obywateli Rzeczypospolitej.

(przeczytaj także poprzednią część cyklu lub zacznij od początku)

Zasada zbiorowej odpowiedzialności

Zadaniem walki z polską partyzantką obarczona była policja, stosująca przyjętą już od pierwszych dni wojny nieludzką taktykę odpowiedzialności zbiorowej. Wsie, na które padł choćby cień podejrzenia o sprzyjanie polskim buntownikom bądź wspieranie ich, Niemcy pacyfikowali po każdym ataku na swoje jednostki. Budynki plądrowali i puszczali z dymem, a bezbronnych mieszkańców mordowali w masowych egzekucjach. Czasem nie oszczędzali nawet zwierząt. Z końcem wojny wprowadzono jeszcze inny rodzaj odpowiedzialności zbiorowej – odpowiedzialność rodową. Polegała ona na eksterminacji wszystkich krewnych osoby oskarżonej o sabotaż bądź dywersję.

1. Pacyfikacja Michniowa, dokonana przez Niemców w odwecie za współpracę mieszkańców ze Świętokrzyskim Zgrupowaniem AK porucznika Jana Piwnika "Ponurego". 

W miastach okupanci organizowali publiczne egzekucje, a personalia ofiar ujawniali na afiszach, co miało zastraszyć kolejnych potencjalnych "bandytów". W największym stopniu tego barbarzyństwa doświadczyła Warszawa, uznawana przez władze okupacyjne za główne siedlisko polskiego oporu. W stolicy Polski Niemcy na przykład urządzali obławy i rozstrzeliwali przechodniów na tej czy innej ulicy bądź pasażerów określonych tramwajów. Najgłośniejsze akcje represyjne miały miejsce po zamachach na Igo Syma w 1941 roku, czołowego amanta przedwojennego polskiego kina, który przystał na współpracę z okupantem oraz "Kata Warszawy"  - SS-Brigadeführera Franza Kutscherę w 1944 roku, dowódcę SS i policji na dystrykt warszawski.

Mord na Radzymińskiej 

Młody warszawianin Arkadiusz Henszel był świadkiem jednej z wielu odwetowych egzekucji urządzanych w rewanżu za "napady na funkcjonariuszy urzędowych Generalnego Gubernatorstwa", "zamachy dokonywane na niemieckie dzieło odbudowy" bądź "tchórzliwe pozbawienie życia iluś tam Niemców", jakie odbyły się w Warszawie podczas okupacji. Była wiosna 1942 r., ulica Radzymińska:

     Przyjechały samochody zwane budami. Z jednej z nich wypchnięto ludzi ze związanymi z tyłu rękami. Usta mieli zaklejone. Ojciec powiedział, że to kneble, żeby nie krzyczeli. Z pozostałych dwóch samochodów wyskoczyli żołnierze z karabinami. Było ich około dwudziestu. Stali do nas tyłem naprzeciw dziesięciu już wcześniej zmaltretowanych ludzi. Wiedziałem, co będę oglądał. Wtuliłem się w ojca, a ten mocniej przycisnął mnie do siebie. Szczęk komendy. Szczęk ładowanej broni. Znów komenda. Huk wystrzałów. Straceni zwalili się, jak rzucone worki. Ludzie zamarli z przerażenia. Jeszcze jakieś pojedyncze strzały z pistoletu. Następnie wrzucono zwłoki na samochód. Odjechali.

2. Uprzątanie ciał po ulicznej egzekucji w Warszawie. 

     Tłum zbity pod płotem długo stał w osłupieniu. W ścianie widniały świeże ślady od kul, a na ziemi kałuże czerwonej krwi. Dopiero po jakimś czasie ktoś zaszlochał, ktoś zaklął. Staliśmy tam z ojcem jeszcze parę minut. Nie wiadomo, skąd ludzie wzięli kwiaty. Całe miejsce pokryto błyskawicznie kwiatami. Było to jedyna egzekucja publiczna, jaką widziałem, choć ze śmiercią innych spotykałem się nie raz. Widok tej egzekucji wywarł na moją psychikę duży wpływ. Stałem się świadkiem czegoś ważnego i od tamtej pory zrozumiałem dokładnie, czym jest wojna, okupacja, kto z kim i po co walczy i czyją należy trzymać stronę.

W stolicy Polski Niemcy pozbawiali życia zakładników także poprzez powieszenie. Szubienice znajdowały się głównie na przedmieściach, między innymi na Woli, w pobliżu przejazdu kolejowego przy ulicy Mszczonowskiej, tuż przy torach w Szczęśliwicach, na rogu ulic Toruńskiej i Wysockiego (Pelcowizna), w Rembertowie obok stacji kolejowej i w Markach, w pobliżu stacji kolejki wąskotorowej. Innym takim miejscem był długi balkon w jednym z budynków w pobliżu gmachu sądu przy ulicy Leszno.

Wieś też płaciła swoją cenę

Nie mniej ofiarnie od warszawiaków walczyła podczas wojny z okupantem ludność wiejska Generalnego Gubernatorstwa. To ze wsi wywodziły się Bataliony Chłopskie, druga pod względem militarnym siła zbrojna polskiej konspiracji. Na wsi znajdowali również schronienie i zaopatrzenie ocalali członkowie oddziałów Wojska Polskiego, żołnierze Armii Krajowej oraz komunistycznej partyzantki: Gwardii Ludowej i Armii Ludowej. I polska wieś zapłaciła niebagatelną cenę za to poświęcenie. Przeszło 10 000 wsi i osad zostało dotkniętych różnymi formami represji. W przeszło 900 miejscowościach niemieckie formacje bezpieczeństwa zamordowały od kilku do kilkuset mieszkańców. Ponad 440 wiosek w Generalnym Gubernatorstwie i na Białostocczyźnie zostało spacyfikowanych, z tego ponad połowę spalono. Tylko między połową 1942 a połową 1944 r. w akcjach pacyfikacyjnych Niemcy zamordowali około 50 000 Polaków, najwięcej na Lubelszczyźnie i Kielecczyźnie, w miejscach, gdzie najaktywniej działały oddziały partyzanckie.

3. Zwłoki mieszkańców wsi Sochy, zamordowanych przez niemieckich okupantów w wyniku karnej ekspedycji 1 czerwca 1943 roku. 

Trzeba również pamiętać o polskich wsiach na Kresach. Mieszkający tam rodacy narażeni byli na represje nie tylko ze strony niemieckich okupantów, ale również współpracujących z nimi ukraińskich i litewskich formacji kolaboracyjnych. Represje za akcje naszej konspiracji przeciwko niemieckim siłom okupacyjnym i ich pomocnikom były tam równie bezlitosne jak te w centralnej Polsce.

Na celowniku Huta Pieniacka  

Niemal zniknęła z powierzchni ziemi polska wieś Huta Pieniacka, leżąca na terenie przedwojennego województwa tarnopolskiego. Stało się tak w wyniku karnej pacyfikacji przeprowadzonej 28 lutego 1944 r. siłami złożonego z Ukraińców 4. Galicyjskiego Pułku Ochotniczego SS. Była to formacja policyjna, złożona z ochotników do ukraińskiej 14. Dywizji Grenadierów SS "Galizien" ("Hałczyna"). Huta Pieniacka liczyła wówczas około 200 zabudowań i 1000 mieszkańców. Jednolita etnicznie wieś była schronieniem dla wielu uciekinierów z Wołynia. Ukrywali się tu również Żydzi. Jako że miejscowość omijana była zarówno przez Niemców, jak i ukraińskich nacjonalistów, chętnie wykorzystywali ją sowieccy partyzanci – jako bazę wypoczynkową i zaopatrzeniową. Z tego to powodu 23 lutego w celu przeprowadzenia rekonesansu do Huty Pieniackiej zbliżył się pododdział ze wspomnianego wyżej pułku.

4. Huta Pieniacka na mapie z początku XX wieku. 

Sowieckich partyzantów już nie było, ale stanowczy opór stawiła miejscowa samoobrona, przekonana, że ma do czynienia z banderowcami. W wyniku strzelaniny zginęło dwóch ukraińskich żołnierzy w mundurach SS. Tym razem władze okupacyjne zadecydowały o przeprowadzeniu większej ekspedycji karnej. 28 lutego 1944 r. około godziny szóstej wieś została otoczona przez 200 ukraińskich esesmanów, dowodzonych przez niemieckich oficerów. Po około 20 minutach ze wsparciem przybyły również bojówki UPA z oddziału dowodzonego przez Dmytra Karpenkę, ps. "Jastrub".

Polacy zostali ostrzeżeni o nadciągającej pacyfikacji przez komórkę wywiadowczą AK ze Złoczowa, jednak stało się to na tyle późno, że w lesie zdołało się schronić tylko kilku młodych mężczyzn. Ponadto zasugerowano, aby we wsi pozostały wszystkie kobiety, dzieci i osoby w podeszłym wieku, co jakoby miało odwieść napastników od uciekania się do radykalnych rozwiązań.

Pacyfikacja

Niestety wszystkie te rachuby okazały się chybione i dla Huty Pieniackiej nadszedł sądny dzień. Sygnałem do rozpoczęcia akcji pacyfikacyjnej był wystrzał z rakietnicy. Po nim wieś została ostrzelana ogniem moździerzy oraz broni maszynowej. Niektóre budynki zaczęły się palić, a oprawcy przystąpili do wywlekania ludzi z chałup, nie szczędząc im przy tym razów i obelg. Opornych zabijano na miejscu. W trakcie tych bestialskich działań jednej z kobiet wyrwano z objęć noworodka i rzucono nim o mur. Inny Ukrainiec zastrzelił rodzącą kobietę. Przybyli z esesmanami ukraińscy cywile plądrowali obejścia, zabierając zwierzęta gospodarskie i wszystkie co cenniejsze rzeczy.

Zmaltretowanych Polaków gromadzono w kościele, który prawdopodobnie planowano wraz z nimi wysadzić w powietrze. Ta decyzja została jednak zmieniona i zwyrodnialcy poczęli wyprowadzać jeńców w kilkudziesięcioosobowych grupach, które zamykano w drewnianych chatach, szopach i stodołach. Te ryglowano i podpalano. Do ludzi próbujących się ratować strzelano, jednak w tej sytuacji śmierć od kuli wydawała się wybawieniem w porównaniu z pełną bólu i cierpienia agonią w płomieniach.

5. Kościół w Hucie Pieniackiej przed wojną. 

W najbardziej okrutny sposób napastnicy postąpili z Kazimierzem Wojciechowskim ps. "Satyr", dowódcą miejscowej samoobrony, który, pobity i torturowany, został polany benzyną i żywcem podpalony.

Z pacyfikacji uratowało się około 200 osób, które bądź zbiegły wcześniej, bądź wyrwały się oprawcom. Z życiem uszły także trzy grupy mieszkańców, które schroniły się w piwnicy i wieży kościoła oraz w piwnicy szkoły. Te budynki oraz kilkanaście zabudowań na skraju wsi przetrwały pożogę. Nie na długo jednak, bo okoliczni Ukraińcy po kilku dniach dopełnili dzieła zniszczenia. Huta Pieniacka przestała istnieć, a wraz z nią około 80% jej mieszkańców.

(przejdź do kolejnej części cyklu)

***

Źródła fotografii:

  1. Domena publiczna. 
  2. Domena publiczna.
  3. Domena publiczna. 
  4. Domena publiczna.  
  5. Domena publiczna. 

***

Artykuł powstał na podstawie fragmentów mojej książki "Bilans Krzywd", Kraków 2018.

Komentarze