Ludobójcza akcja "T4" w okupowanej Rzeczypospolitej. Niemieckie mordy na niepełnosprawnych umysłowo Polakach (Cykl Bilans Krzywd cz. 3)

Na okupowanych terenach Rzeczypospolitej niemieccy najeźdźcy przeprowadzili masową, fizyczną likwidację niepełnosprawnych umysłowo pacjentów polskich zakładów psychiatrycznych. Ludobójcza akcja była pokłosiem analogicznych działań prowadzonych przez nazistowskie władze wobec chorych w III Rzeszy, które oznaczono kryptonimem "T4".

(przeczytaj także poprzednią część cyklu, lub zacznij od początku)

Egzekucje niepełnosprawnych na Pomorzu

Władze okupacyjne pozbyły się polskich kierowników placówek, mianując na ich miejsce Niemców. Zwolniono również część personelu zajmującego się opieką nad chorymi, ograniczono stosowanie leków oraz wydano zakaz zwolnień ze szpitali. Następnie sporządzone zostały listy pacjentów przeznaczonych do "ewakuacji".

1. Przedwojenny plakat propagandowy, mający uzasadniać zbrodnie na niepełnosprawnych umysłowo Niemcach. Napis brzmi: "Ta osoba cierpiąca na choroby genetyczne kosztuje społeczeństwo 60 000 reichsmarek w trakcie swojego życia. Volksgenosse, to też twoje pieniądze!" 

Eksterminację polskich niepełnosprawnych przeprowadzano często w tych samych miejscach, w których ginęły ofiary akcji przeciwko naszej inteligencji. W Lesie Szpęgawskim zamordowano pensjonariuszy zakładu psychiatrycznego w Kocborowie koło Starogardu Gdańskiego. W licznych egzekucjach, przeprowadzanych od września do końca 1939 r., zastrzelono tam ponad 1200 chorych. Niemiecka machina śmierci działała nader sprawnie również w początkach roku 1940. W styczniu zamordowano w tym samym miejscu około 700 pacjentów zakładów psychiatrycznych ze Świecia nad Wisłą i Gniewu. Wśród nich było 120 niepełnosprawnych dzieci, które wywieziono do lasu pod pozorem wycieczki. Według doniesień świadka egzekucji maluchy wypuszczono na polanę i strzelano do nich jak do zwierzyny na polowaniu. Ponad 200 pacjentów szpitala psychiatrycznego z Chojnic zostało zastrzelonych około 1,5 kilometra od miasta na tak zwanych Polach Igielskich.

Metodę likwidacji niepełnosprawnych opisał jeden z oprawców, SS-Sturmbannführer Kurt Eimann. Podległy mu oddział przeprowadzał egzekucje pacjentów pomorskich szpitali w lasach koło Wielkiej Piaśnicy:

     Ciężarówki odjechały […] na około 50 metrów od miejsca egzekucji. Towarzyszyłem transportowi. Tam kazałem chorym wysiadać pojedynczo. Za każdym razem dwóch esesmanów odprowadzało chorego na brzeg dołu, trzeci szedł za nim z pistoletem P08. Na brzegu dołu trzeci esesman strzelał choremu z pistoletu w kark, tak że wpadał do dołu. Ta procedura powtarzała się po kolei ze wszystkimi chorymi z transportu. Pluton trzech esesmanów zmieniał się przez cały czas. Kiedy tylko padał strzał, następna grupa ruszała w kierunku dołu.

2. Pełnomocnictwo Adolfa Hitlera w sprawie przeprowadzenia Akcji T4 datowane było na 1 września 1939 roku.   

Istnieją relacje mówiące o zabijaniu niepełnosprawnych Polaków drewnianymi pałkami nad brzegiem dołów śmierci. Dających znaki życia ludzi dobijano z broni strzeleckiej bądź przysypywano ziemią, aby się podusili.

Zbrodnicze Sonderkommando

Na terenie Kraju Warty akcją zabijania pacjentów szpitali psychiatrycznych zajmowała się specjalna jednostka Tajnej Policji Państwowej „SS-Sonderkommando Lange”, nazwana tak od dowódcy, SS-Hauptsturmführera Herberta Langego. Formacja ta wchodziła w skład Einsatzgruppe VI.

Eksterminacją objęto pacjentów placówek w Owińskach koło Poznania, Dziekance koło Gniezna, Kościanie, Kochanówku koło Łodzi, Warcie, Gostyninie, pacjentów szpitala w getcie w Łodzi i zakładów opieki społecznej w Bojanowie, Osiecznej i Śremie.

Jako pierwszych zlikwidowano około 1000 pacjentów szpitala w Owińskach. Przewieziono ich do obozu policji bezpieczeństwa zorganizowanego przez Niemców w Forcie VII w Poznaniu, gdzie znajdowała się prowizoryczna komora gazowa. Wywiezieniu pensjonariuszy z terenu zakładu towarzyszyły płacz i przerażenie chorych oraz brutalne, gardłowe okrzyki nadzorujących cały ten proces esesmanów. Jedna z polskich pielęgniarek tak to wspominała:

     W baraku byli chorzy niedołężni, często niemogący chodzić, trzeba było ich do samochodu wnieść. Przy samochodzie chorych odbierali od nas żołnierze w mundurach SS, […] którzy chorych do samochodu wręcz wrzucali, nie licząc się z tym, że chorzy mogą doznać szkody, albo skaleczyć się. […] Widziałam wywożone dzieci. Najmłodsze wynoszone były z oddziału po kilka w koszu na bieliznę, SS-mani kosze te wrzucali do samochodu.

3. Wejście do KL Posen, zorganizowanego przez niemieckich okupantów w Forcie VII w Poznaniu.

Polski lekarz Zdzisław Jaroszewski w podobny sposób zapamiętał przebieg "ewakuacji" zakładu:

     Ostatnią partię stanowiły dzieci. Te wyrywano nieraz płaczące z rąk pielęgniarek i wrzucano do wozów bez najmniejszych względów, przez szpary samochodów wypadały ręce i nogi dziecięce, na co SS-mani nie zwracali żadnej uwagi.

Niepełnosprawnych przewożono na krytych brezentem skrzyniach ładunkowych ciężarówek. Wcześniej polecano im przebrać się w normalne ubrania, aby ze względu na szpitalną odzież nie rzucali się w oczy postronnym obserwatorom. Komora gazowa umieszczona w jednym z bunkrów Fortu VII mogła pomieścić do 50 osób. Niepełnosprawnych wprowadzali do pomieszczenia osadzeni w forcie polscy więźniowie, następnie uszczelniali oni drzwi gliną, a dyżurujący esesman otwierał zawór butli z tlenkiem węgla, który metalową rurą wtłaczany był do bunkra. We wnętrzu takiej komory zazwyczaj dochodziło do nieludzkich scen:

     Ludzie […] wpadali w panikę. Wpuszczanie bezwonnego, niewidocznego gazu instynktownie niepokoiło ich. Tlenek węgla działał bez ostrzeżenia. Prawie nikt nie wiedział, co się dzieje. Niektórzy miotali się, krzyczeli w panicznym lęku. Pchali się do wyjścia i walili pięściami w drzwi. Potem następowało powolne duszenie. Zamknięci w komorze z trudem chwytali powietrze. Każda z ofiar miała podobne objawy: serce zaczynało walić, krew pulsowała w skroniach, ból głowy wzmagał się, zaczynały się zawroty głowy, widzenie stawało się zamglone. To wszystko działo się w przeciągu kilku minut: mięśnie odmawiały posłuszeństwa, kończyny wykazywały objawy paraliżu, tlenek węgla blokował absorpcję tlenu we krwi, wreszcie organizm słabł. Ciała ofiar skręcały się konwulsyjnie w ostatnim paroksyzmie śmiertelnej walki. Komora gazowa zasłana była ekskrementami i wymiocinami.

W niektórych przypadkach przed zagazowaniem lekarze niemieccy aplikowali niepełnosprawnym środki uspokajające. Dzięki temu biernie i apatycznie poddawali się oni swojemu losowi. Zwłoki osób zagazowanych w bunkrze Fortu VII więźniowie ładowali na ciężarówki. Wywożono je do Lasów Rożnowskich w sąsiedztwie Obornik Wielkopolskich, gdzie były chowane w masowych grobach, które następnie maskowano trawą i krzewami.

"Nowatorski" sposób zabijania

Następnie przyszła kolej na eksterminację pacjentów szpitala w Dziekance. Oprawcy z komanda śmierci SS-Hauptsturmführera Langego na upośledzonych pensjonariuszach tej placówki  przetestowali nowy sposób zabijania. Posłużyły im do tego mobilne komory gazowe. Były to specjalnie skonstruowane samochody ciężarowe, tak zwane Sonderwagen, przypominające meblowozy. Ich tylna część ładunkowa obita była wewnątrz mosiężną blachą, uszczelniona filcem i zaopatrzona w instalację doprowadzającą tlenek węgla z butli.

4. Wypalony meblowóz marki Magirus-Deutz, sfotografowany w 1945 roku niedaleko niemieckiego obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem. Tego typu zmodyfikowane pojazdy, znane jako Sonderwagen lub Gaswagen, służyły niemieckim okupantom jako mobilne komory gazowe.  

Znacznie skróciło to proces "dezynfekcji", ponieważ chorych po prostu uśmiercano w drodze ze szpitala do miejsca pochówku. Samochody-komory gazowe dla niepoznaki oznaczone były podobnie jak wozy jednej z sieci sklepów spożywczych. Na burtach miały wymalowany napis "Kaiser’s Kaffee-Geschäft".

Dalsze zbrodnie oprawców z SS-Sonderkommando Lange

Między 7 grudnia 1939 r. a 12 stycznia 1940 r. zgładzonych zostało 1043 niepełnosprawnych umysłowo pacjentów szpitala w Dziekance. Zwłoki ich zakopano w lasach niedaleko Gniezna. Polskiemu personelowi medycznemu udało się z narażeniem własnego życia uratować kilkunastu chorych, wśród nich również osoby pochodzenia niemieckiego, którzy po kryjomu zostali odesłani do rodzin.

5. Pacjentki Wojewódzkiego Zakładu Psychiatrycznego w Dziekance, pracujące przy wyrobie koronki, 1937 rok. 

15 stycznia 1940 r. rozpoczął się dramat polskich pacjentów ze szpitala w Kościanie, który opróżniono w ciągu tygodnia, wywożąc chorych wcześniej wspomnianymi zamaskowanymi ciężarówkami. Bezlitośni esesmani do jednego z pojazdów wcisnęli aż 75 osób. Chorzy leżeli tam jeden na drugim. Zwłoki 532 zagazowanych pacjentów pogrzebano w mogiłach w lesie między Jarogniewicami a Głuchowem oraz w lesie koło Stęszewa. W późniejszym czasie do szpitala w Kościanie trafiło jeszcze 2750 chorych z Rzeszy. Wszyscy zostali zamordowani.

Szpital dla umysłowo chorych w Warcie miał opinię jednej z najlepszych i najnowocześniejszych tego typu placówek w przedwojennej Polsce. Było to zasługą ciężkiej pracy kierującego nim doktora Karola Szymańskiego, który, zmobilizowany po wybuchu wojny jako podporucznik Wojska Polskiego, został później zgładzony wiosną 1940 r. w Katyniu. Między 2 a 4 kwietnia 1940 r. esesmani Langego wymordowali 499 jego pacjentów. Chorzy, jakby przeczuwając, co ich czeka, rozbiegli się po terenie szpitala, i oprawcy mieli znacznie utrudnione zadanie. Ciała 201 mężczyzn i 298 kobiet zostały pogrzebane w lesie koło Rososzycy.

Ostatnią placówką, do której zawitali siepacze Langego, był szpital w Gostyninie. Do czerwca 1940 r. esesmani rozstrzelali 48 przebywających w nim pacjentów, zaś 9 czerwca wywieźli mobilną komorą gazową 29 kobiet i 39 mężczyzn. Polski wicedyrektor szpitala, doktor Karol Mikulski, który miał wytypować pacjentów nie rokujących na wyzdrowienie, doskonale wiedząc co to oznacza, popełnił samobójstwo, zabierając te informacje do grobu. Gest rozpaczy doktora Mikulskiego  na pewien czas zahamował eksterminację pacjentów szpitala w Gostyninie.

Akcja "T4" w Generalnym Gubernatorstwie

W Generalnym Gubernatorstwie okupanci niespecjalnie starali się nawet zachowywać jakieś szczególne pozory i ukrywać swoje postępowanie. Niepełnosprawnych eliminowano tam bezpośrednio – poprzez rozstrzelanie – lub w sposób pośredni, aplikując śmiertelne dawki fenobarbitalu i skopolaminy, drastycznie ograniczając racje żywnościowe bądź uniemożliwiając utrzymanie odpowiednich warunków higienicznych, co sprzyjało rozwojowi chorób zakaźnych.

Pensjonariusze szpitala w Chełmie zostali zlikwidowani 12 stycznia 1940 r. Wtedy to na teren placówki wkroczył oddział SS. Personelowi nakazano opuszczenie oddziałów szpitalnych w ciągu 10 minut. Pozostawiono tylko kilku pielęgniarzy, których zmuszono do wyprowadzania chorych. Wówczas rozpoczęła się rzeź. Niepełnosprawnych rozstrzeliwano przed wejściami do budynków szpitala, a tych, którzy próbowali się schronić wewnątrz, wyrzucano przez okna. Łącznie zamordowanych zostało wówczas około 440 osób, wśród których były kobiety i dzieci.

Inny system uśmiercania chorych zastosował niemiecki dyrektor szpitala w Kobierzynie pod Krakowem, Alexander Kroll. W październiku 1940 r. nakazał on drastyczne obniżenie dobowych racji żywnościowych, co po pewnym czasie spowodowało znaczny wzrost zgonów w szpitalu. Ostatnich 535 pacjentów wywieziono z niego w połowie 1942 r. do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Opustoszałe budynki szpitalne zostały oddane na użytek SS i Hitlerjugend.

6. Grupa pacjentów Państwowego Zakładu dla Umysłowo i Nerwowo Chorych w Kobierzynie. 

Podobnie było w szpitalu w Tworkach, gdzie dzięki "staraniom" niemieckiego dyrektora Eugena Honette’a pacjentów głodzono i przetrzymywano w warunkach urągających ludzkiej godności. Gwoli ścisłości, Honette nie miał nic wspólnego z szacownym zawodem lekarza. Z wykształcenia był bowiem księgowym, co dla władz okupacyjnych miało zapewne istotne znaczenie przy powierzeniu mu tej funkcji.

Niepełnosprawnych pochodzenia żydowskiego Niemcy ze względów rasistowskich starali się gromadzić zazwyczaj w jednym z zakładów w obrębie danej jednostki administracyjnej. Przykładowo dla Generalnego Gubernatorstwa takim miejscem był Zakład dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów "Zofiówka" w Otwocku. Likwidacja placówek następowała wraz z likwidacją getta. Chorych i żydowski personel okupanci zabijali na miejscu. Tych, którym udało się cudem przetrwać, wywozili do obozów koncentracyjnych.

Mordy na polskich niepełnosprawnych trwały do końca wojny. Dokonywano ich również na terenach Rzeczypospolitej zagarniętych wcześniej przez Związek Sowiecki  i następnie okupowanych przez III Rzeszę. Niestety nie udało się ustalić dokładnej liczby polskich ofiar niemieckiej akcji "T4". Według szacunków zgładzonych mogło być wówczas nawet ponad 20 000 osób. Ich życie, jak głosili nazistowscy przywódcy i ideolodzy, "niewarte było życia".

***

Źródła fotografii:

  1. Domena publiczna. 
  2. Domena publiczna.
  3. Wikimedia Commons GFDL 1.2.
  4. Domena publiczna.  
  5. Narodowe Archiwum Cyfrowe. 
  6. Narodowe Archiwum Cyfrowe. 

***

Artykuł powstał na podstawie fragmentów mojej książki "Bilans Krzywd", Kraków 2018.

 

 

Komentarze