The Polish Navy is the best navy in the world… Potyczka polsko-angielska w Dundee

Polscy marynarze podczas II wojny światowej zasłynęli z odwagi i brawury. Zdarzyło się też czasem, że ich twardego charakteru, a również i pięści, doświadczali sojusznicy, na własnej skórze przekonywujący się, że Polacy nawet będąc w mniejszości nie ustępowali pola.   

Zbigniew Neugebauer, podczas II wojny światowej oficer Polskich Sił Powietrznych, m.in. bombardier w 301. Dywizjonie Bombowym "Ziemi Pomorskiej" i 1586 Eskadrze Specjalnego Przeznaczenia, zawitał kiedyś do szkockiego Dundee. W niedalekim Rosyth swoją bazę miały okręty Polskiej Marynarki Wojennej. Lotnik stał się wówczas świadkiem pewnego zabawnego epizodu, związanego z naszymi marynarzami:

     Poszliśmy kiedyś z kolegą do portowej dzielnicy Dundee, ot tak, powłóczyć się trochę, pooglądać okręty, przyjrzeć się pracy w porcie. Pogoda była nienadzwyczajna, zrobiło się zimno. Po kilkugodzinnej włóczędze wstąpiliśmy do znajomego baru na rozgrzewkę. Nad wejściem kołysał się na wietrze barwny szyld oznajmiający przechodniom, że jest to "Captain Flint’s Inn".

     Pod "Flintem" popijało już marynarskie bractwo. Anglicy, Norwegowie, Holendrzy, Francuzi, Duńczycy i Polacy. Nie wiem, z jakiego okrętu byli nasi marynarze, w każdym razie z jakiegoś niszczyciela. Podczas wojny, ze względu na tajemnicę wojskową, marynarze flot sprzymierzonych nie nosili na wstążkach czapek nazw jednostek. Anglicy mieli litery HMS, a nasi marynarze – Marynarka Wojenna.

1. Polscy marynarze z niszczyciela ORP "Garland". 

     W tym to barze po raz pierwszy poznaliśmy doskonały, rozgrzewający płyn – rum z gorącym mlekiem. Przylepiliśmy się gdzieś na końcu baru. Gwarno i tłoczno było jak w każdym barze, wesoło, nikt nie myślał o awanturze. Francuzi śpiewali swoje frywolne piosenki, Holendrzy swoje, Anglicy swoje, wszyscy starali przelicytować się wzajemnie w nieprzyzwoitościach. Norwegowie przepijali do Polaków, Anglicy do Holendrów, nawet obcy człowiek poznałby, że to sprzymierzeńcy. Nagle, gdzieś w samym środku tej kwitnącej harmonii, podniósł się krzyk, brzęk tłuczonego szkła i polski marynarz przejechał przez całą szerokość sali. Zatrzymał się na ścianie. Podniósł się powoli, potrząsnął głową, przetarł oczy i ruszył wolno na przeciwnika. Oparty o bufet marynarz angielski patrzył z pogardą na niższego od niego o dwie głowy Polaka, wreszcie zaczął miotać nie nadające się do powtórzenia wyrazy, haniebnie lżąc polską marynarkę wojenną. Byliśmy zaniepokojeni o wynik tego pojedynku, wyglądali jak Dawid i Goliat. Ale oto powtórzyła się historia ze Starego Testamentu, rzecz, której nikt nie zdołał przewidzieć. Kiedy Goliat szykował się, by znowu rzucić Dawidem o ścianę, mały marynarz skurczył się trochę i prysnął do przodu jak głowa kobry. Goliat złożył się jak scyzoryk, padł na kolana i rozciągnął się pod barem, zaprawiony klasycznym "bykiem". 

     No i zaczęło się! Do natarcia ruszyli koledzy Goliata, by pomścić towarzysza. Sześciu polskich matrosów stanęło murem pod ścianą, czterej chwycili za krzesła. Środek sali opustoszał, reszta towarzystwa stanęła kołem, by obserwować polsko-angielskie starcie. Widząc, że strona angielska ma co najmniej dwukrotną przewagę liczebną, zgłosiliśmy marynarzom polskim swój akces. Odpowiedzieli krótko:

     - Dziękujemy koledzy, to wewnętrzna sprawa marynarki.

     Tacy byli – mimo wszystko – solidarni. Przybiegł właściciel "Flinta".

     - Gentlemen, błagam, nie tutaj, wyjdźcie na ulicę. Tyle dobrego trunku może się zmarnować.

     Za bufetem barmanki błyskawicznie chowały pod ladę butelki whisky, ginu i rumu.

2. Oddział Polskiej Marynarki Wojennej podczas uroczystości pogrzebowych generała Władysława Sikorskiego.   

     Powaśnione strony uznały celność argumentu i wszyscy wyszli na ulicę. Dziesięciu Anglików ruszyło na sześciu Polaków. W pierwszym starciu padło dwóch synów Albionu, później znów dwóch, ale i jeden Polak również. Siły prawie się wyrównały. Anglicy nie ułomki, nie dawali za wygraną, lecz niezawodna metoda "byka" okazała się wielce skuteczna. Zebrani wokół marynarze i dziewczęta zachęcali okrzykami walczących. Szkotki biegały po placu boju i zbierały marynarskie czapki, segregując je według napisów. Kiedy już tylko dwóch Anglików trzymało się na nogach, jeden z nich powiedział:

     - W porządku koledzy, wygraliście.

     Na to nasz Dawid:

     - Dobrze kolego, ale najpierw niech ten, co tam leży, odwoła wszystko, co naszczekał na Polish Navy. Inaczej tak wam dosolimy, że was narzeczone nie poznają.

     Po chwili "ten, co tam leżał”, odzyskał przytomność, wylazł spod baru i podszedł do grupy w chwili zawieszenia broni. Podnosili się z ziemi inni, a panny podbiegały z czapkami, z chusteczkami do zatamowania krwi z nosów, rozciętych brwi i policzków. Dryblas podszedł do małego, objął go serdecznie ramieniem i zwrócił się do obecnych:

     - Koledzy! Zdarzyło się dzisiaj, żem w pijanym widzie wyrządził przykrość Polish Navy. Zachowałem się jak świnia mówiąc, że… - tu ponownie wymienił wyrazy – za co ponieśliśmy zasłużoną karę. Oświadczam w imieniu własnym i kolegów, że Polish Navy to najlepsza marynarka świata! My, z Royal Navy, jesteśmy dumni, że walczą u naszego boku. Odwołuję to, co powiedziałem w barze, i powtarzam: Polish Navy to najlepsza marynarka świata, a kto twierdzi inaczej, dostanie od nas po mordzie. A teraz na drinka, my stawiamy!

     Po wzniesieniu trzykrotnego "hip hip hura" na cześć Polish Navy towarzystwo ruszyło do baru, gdzie oddało się wspólnej uciesze. Wnet też rozległy się pieśni, ktoś zagrał na harmonii, ruszyli marynarze w tany z narzeczonymi, a kto nie miał narzeczonej, tańczył ze sprzymierzeńcem.

3. Niszczyciel ORP "Garland" w pięknym ujęciu.

     Na ulicy zapiszczały hamulce trzech samochodów. Do baru wkroczyło kilkunastu drabów, metr osiemdziesiąt każdy, z żandarmerii Royal Navy. Oficer rontowy na próżno starał się dowiedzieć, co to była za awantura. Pokiereszowane, posiniaczone gęby odpowiadały z uśmiechem zdziwienia, że o niczym nie wiedzą, że może to pod "Złamaną kotwicą" albo w innej knajpie, ale tu nic takiego nie było, skądże znowu, niech właściciel potwierdzi. Właściciel przysiągł, że nikt się u niego nie bił, i – prawdę mówiąc – nie zełgał.

     Znowu zaczęły się tańce i drinki, co było dalej – słowo daję, nie pamiętam.

     Na drugi dzień prasa opisała zajście, a poczta pantoflowa wyolbrzymiła klęskę Anglików do niesłychanych rozmiarów – ku niesamowitemu ukontentowaniu Szkotów. Nie lubią się oni z Anglikami jak pies z kotem. Nikt się nie zgorszył bójką pod "Flintem", wiadomo bowiem, że boys z marynarki lubią czasami trochę się rozerwać i poswawolić. Kiwano głowami nad płachtami gazet. "Ale żeby ci Polacy aż tak… no, no… Kto wie, może przy ich pomocy Szkocja oderwie się od Anglików, kto wie…"

     Chodzili więc Polacy po Dundee opromienieni sławą, darzeni powszechnym szacunkiem społeczeństwa i sympatią jego gładszej części.

***

 

Źródła fotografii:

  1. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  2. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  3. Domena publiczna.   

Bibliografia:

  • Zbigniew Neugebauer: Wracajcie szczęśliwie do bazy, Warszawa 1971.             





Komentarze