Mordowali ich uderzeniami w plecy, rąbiąc na kawałki... Wspomnienia świadka ludobójstwa na Wołyniu

"Pamięć o ofiarach ukraińskiego ludobójstwa powinna trwać. Nie dlatego, żeby pielęgnować jakieś resentymenty, ale po to, by tragiczne wydarzenia, których byłem świadkiem, nigdy się nie powtórzyły. Prawda o nich musi być powiedziana do końca, a ofiary zbrodni należycie upamiętnione. To warunek wszelkiego pojednania…" - Zygmunt Maguza.

Autor poniższych fragmentów wspomnień Zygmunt Maguza urodził się w 1925 roku w osadzie wojskowej Chrynów, znajdującej się w gminie Grzybowica, w powiecie Włodzimierz Wołyński. Jego ojciec Józef pochodził spod Warszawy i był legionistą, który za zasługi dla Ojczyzny, m.in. w wojnie polsko-bolszewickiej, był wielokrotnie odznaczany i otrzymał ziemię na Kresach - tam też poznał swoją małżonkę, Marię Stankiewicz. Rodzina Maguzów żyła w przyjaźni z miejscowymi rodzinami ukraińskimi. Jak podkreślał Zygmunt - O jakiejś nienawiści między obydwoma narodami (…) nie było mowy. W międzyczasie na świecie pojawiła się także młodsza siostra Zygmunta – Alicja.

1. Polacy pomordowani podczas jednej z wcześniejszych masakr na Wołyniu. Zostali zabici w nocy 26 na 27 marca 1943 roku przez oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii w Lipnikach.  

Aż przyszedł rok 1939 i wspólna niemiecko-sowiecka agresja na Polskę. Józef Maguza został zmobilizowany i poszedł na front bronić kraju przed Niemcami. Po przegranej wojnie obronnej szczęśliwie udało mu się uniknąć niewoli i wrócić do rodziny. Wołyń już wówczas znajdował się pod okupacją sowiecką. Rodzina Maguzów, jako że Józef był uczestnikiem wojny z bolszewikami, z obawy o bezpieczeństwo opuściła na pewien czas swoje gospodarstwo i ukrywała się u znajomych Ukraińców, jednak ci, z obawy o konsekwencje, kazali im się w końcu wynosić. Maguzowie za dnia kręcili się ostrożnie po obejściu, natomiast noce spędzali w polach.

Przez pewien czas było spokojnie, ale wkrótce miejscowi Ukraińcy z pomocą czerwonoarmistów zaczęli załatwiać swoje porachunki z Polakami. Ten los spotkał i Józefa Maguzę, który skatowany w obecności żony i dzieci przez ukraińskich sąsiadów, został porzucony przez oprawców w rowie, myślących, że już nie żyje. Po kilku tygodniach, gdy doszedł do siebie, mężczyzna został wezwany na przesłuchanie przez NKWD. Na początku lutego 1940 roku Józef, Maria i Alicja Maguzowie zostali wywiezieni w bydlęcych wagonach wraz z tysiącami innych Polaków na wschód Związku Sowieckiego. Na rodzinnym gospodarstwie osiadła ukraińska rodzina.

Dla Zygmunta był to cios – chłopak chodził wówczas do sowieckiej szkoły w Sokalu, dzięki czemu uniknął wywiezienia. Jego także zaczęło szukać NKWD, ponieważ znajdował się na liście do wywózki. Wkrótce został aresztowany. Przed podzieleniem losu rodziców i siostry uchroniła go interwencja nauczycieli ze szkoły w Sokalu, którzy poręczyli za chłopaka.

2. Autor wspomnień Zygmunt Maguza u schyłku życia. 

Uderzenie Niemiec na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 roku zastało Zygmunta Maguzę we wsi Witoldów, w domu dziadków – Konstantego i Balbiny Stankiewiczów. Gdy nastała okupacja niemiecka, Zygmuntowi udało się odzyskać gospodarstwo rodziców i zaczął tam gospodarzyć z pomocą dziadków. Tym razem miejscowi Ukraińcy nie darowali Zygmuntowi, że "przegonił" stamtąd ukraińską rodzinę. Na młodego Polaka został wydany wyrok śmierci, kilkakrotnie próbowano go zabić, zawsze jednak udawało mu się jakoś uciec.

Nadszedł lipiec roku 1943, najbardziej tragiczny miesiąc dla Polaków, mieszkających na Wołyniu. Zygmunt Maguza ukrywał się wówczas u dziadków, ponieważ banderowskie bojówki ciągle go poszukiwały. Za namową babci schronił się u wujostwa Giergielewiczów we wsi Smołowa, leżącej niedaleko Chrynowa. 11 lipca wieś, podobnie jak dziesiątki innych polskich miejscowości na Wołyniu, została zaatakowana przez ukraińskich bandytów spod znaku tryzuba:

     O świcie wstałem i wyszedłem na drogę. Wieś była uśpiona. Wydawało się, że nic się nie dzieje. Znienacka słyszę jednak straszny, rozdzierający powietrze krzyk: Uciekajcie, mordują! Patrzę na ulicę, a biegnie kobieta i znów krzyczy: Uciekajcie, mordują! Tak, jakby chciała ostrzec sąsiadów. Banderowcy mordowali w tym czasie rodzinę Chomczyńskich. Zaczęli od niej, bo liczyli na niezły łup. Uchodziła ona za zamożną, mającą sporo ukrytych kosztowności. Chomczyńscy ukryli się jednak w solidnej piwnicy, jak gdyby coś przeczuwając, i nie dali się łatwo wykurzyć.

Następnie Ukraińcy skierowali się do obejścia Giergielewiczów – udało się im zabić tylko głowę rodziny Ignacego Giergielewicza – reszta domowników, w tym Zygmunt, zbiegła przed oprawcami. Po kilku dniach ukrywania się zaniepokojony chłopak postanowił udać się do dziadków Stankiewiczów. To co tam ujrzał, prześladowało go potem do końca jego dni:

     Miałem nadzieję, że Ukraińcy ich nie ruszyli. (…) Dziadek, gdy go o to pytałem, zawsze mnie uspokajał. Mówił: Ja już starszy jestem, babcia też, a Weronika [córka - DK] to 11-letnie dziecko, więc nas chyba nie zabiją, bo po co mieli by to robić? Wraz ze mną pojechali synowie dziadków, Julian i Feliks Stankiewicz, i Józef Palczyński. Zastaliśmy straszny widok. Gdy otworzyłem drzwi kuchni, na stole zobaczyłem kury dziobiące chleb, którego kilka bochenków napiekła babcia. Na podłodze w kuchni walały się też łuski amunicji. Leżał trup babci i porąbane zwłoki małej Weroniki. Dziadek leżał w pokoju. Wszystko było we krwi. Z relacji sąsiadów, którzy przyjaźnili się z dziadkami, udało nam się odtworzyć przebieg bestialskiego mordu.

     Okazało się, że dziadek wstał rano, zaprzągł konie i chciał wyjechać do jakiejś pracy. Bandyci zawrócili go i kazali się położyć na podłodze sypialni z prawej strony i tu go zatłukli. Ich córka, czyli siostrzyczka mamy, widząc, że źle się dzieje, wyskoczyła przez okno i zaczęła uciekać. Ukrainiec strzelił jej w nogę. Wtedy upadła. Ukrainiec podbiegł do niej i za nogę przyciągnął do domu dziadków, pokonując kilkadziesiąt metrów. Rzucili ją na ciało babci, czyli jej mamy, i zarąbali siekierą. Jak mi opowiadali sąsiedzi, ona strasznie krzyczała: Nie zabijajcie!

     Słyszał to m.in. Ukrainiec Kozibroda, mieszkający obok, który w 1939 r. jako lojalny obywatel Rzeczpospolitej zgłosił się na mobilizację 23 Pułku Piechoty i walczył w obronie Warszawy. Dziadka zbrodniarze najpierw zastrzelili. Babcię zabili siekierą, podobnie Weronikę. Mordowali ich uderzeniami w plecy, rąbiąc na kawałki. Dziadka po zastrzeleniu oprawca nie porąbał, ale obuchem siekiery wbił mu dosłownie głowę do płuc. Kiedy obróciliśmy dziadka na plecy, by wynieść na podwórko, żeby pochować, i wziąłem go pod pachy, a Tadziu Nowicki za nogi, to mózg dziadka z krwią chlusnął mi na pierś. Było gorąco i krew nie zastygła. Coś jej jeszcze w dziadku zostało, mimo iż niemal cała podłoga pokoju była nią zalana, a do ścian były przylepione kawałki kości i mózgu, które rozprysły się we wszystkie strony, gdy bandyta walił w głowę siekierą.  (…)

3. Ekshumacja ofiar UPA z Woli Ostrowieckiej. 30 sierpnia 1943 roku zostało tam zamordowanych 628 Polaków i 7 Żydów. 

Miejscowi bojówkarze banderowscy zauważyli Zygmunta i jego krewnych, kręcących się po obejściu dziadków. W stronę Polaków padło z daleka kilka strzałów, na szczęście niecelnych. Bliżej Ukraińcy widocznie bali się podejść, widząc tam kilku młodych, silnych mężczyzn. Dalej Zygmunt wspominał:

     My, jak tylko ustawiliśmy krzyże przygotowane przez Juliana Stankiewicza na zasypanej mogile (…) też wycofaliśmy się w pola, chowając się w bruzdach. Dziadka złożyliśmy do grobu w kożuchu, w którym zamordowali go Ukraińcy. Babcię i 11-letnią Weronikę pochowaliśmy w koszulach zakrwawionych. Spieszyliśmy się, obawiając się, że Ukraińcy mogą nas pozabijać. Gdy oddaliliśmy się nieco, obejście dziadków już płonęło. Udało nam się jakoś dotrzeć do Iwanicz, gdzie na stacji wsiedliśmy do pociągu i jakoś dojechaliśmy do Włodzimierza. Po drodze mieliśmy jeszcze przygody. Między Iwaniczami a Janiewiczami ostrzelali nas Ukraińcy, których duże nacjonalistyczne skupisko znajdowało się w Dolince.

Mogiła Stankiewiczów była przez długi czas po wojnie pielęgnowana przez sąsiadów Kozibrodów — do czasu, aż Ukrainiec o nazwiska Fedyna z Witoldówki wyrwał trzy krzyże z mogiły i wrzucił do ich studni.

Mordercami Stankiewiczów byli: Prociuk, były policjant ukraiński z Iwanicz, pochodzący ze wsi Drewinie, sąsiad 20-letni Matwiej Romaniuk z Witoldowa oraz także 20-letni Petro Horbaczewśkyj, z Witoldówki. Romaniuk i Horbaczewśkyj byli szkolnymi kolegami Juliana Stankiewicza. Bojówkę tę woził furmanką Grigorij Kozibroda, dziewiętnastolatek z Witoldowa. U Romaniuka w piwnicy była banderowska kryjówka. Tego samego dnia w Witoldowie została zamordowana jeszcze jedna polska rodzina.

Po tragedii dziadków Zygmunt Maguza wstąpił w szeregi 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej z którą walczył w bojach w okolicy Kowla, Lubomla i Włodzimierza Wołyńskiego. Po rozbrojeniu dywizji przez Sowietów w lecie 1944 roku Zygmunt został wcielony do ludowego Wojska Polskiego. Szlak bojowy przeszedł w szeregach 43. Pułku Artylerii 6. Brygady Artylerii Lekkiej należącej do 2. Łużyckiej Dywizji Artylerii, gdzie był działonowym armaty dywizyjnej ZiS-3 kalibru 76 mm. Brał m.in. udział w ciężkich walkach o przełamanie Wału Pomorskiego oraz w niesławnym boju pod Budziszynem, gdzie polskie jednostki odniosły wyjątkowo duże straty. 

4. Przysięga żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej.  

Po zakończeniu wojny dowódcy Zygmunta Maguzy uznali, że stanowi on dobry materiał na oficera i skierowano go do Chełma, w którym funkcjonowała Oficerska Szkoła Artylerii. Został zawodowym wojskowym. Wkrótce udało mu się odnaleźć rodziców i siostrę, którzy szczęśliwie przetrwali katorgę. Przeszłość nie dała jednak o sobie zapomnieć i stał się obiektem zainteresowania ze strony Informacji Wojskowej. Aresztowano także jego podkomendnych i znajomych, od których śledczy, przy pomocy brutalnych przesłuchań, próbowali wydobyć obciążające Zygmunta Maguzę zeznania. Działania takie ustały po okresie odwilży w 1956 roku, choć jak wspominał później pan Zygmunt, „subtelną opieką” kontrwywiadu otoczony był praktycznie do końca trwania PRL. W Siłach Zbrojnych PRL dosłużył się stopnia pułkownika. W 1976 roku przeszedł do rezerwy.

Zygmunt Maguza cały czas pamiętał o swojej pomordowanej rodzinie. W 1960 roku po raz pierwszy, wykorzystując okres szkolenia w Związku Sowieckim, przezwyciężając wszelkie trudności, pojechał w rodzinne stronny. Wówczas odwiedził rodzinę Kozibrodów, od których dowiedział się więcej szczegółów na temat mordu. Po raz drugi pojawił się tam trzydzieści lat później, w roku 1990. Niektórzy oprawcy dziadków Stankiewiczów jeszcze żyli, a z jednym z nich, Horbaczewskim, stanął twarzą w twarz. Zbrodniarz uciekł – nikt jednak nie starał się go ścigać, tak silne były emocje. Zygmunt Maguza wspominał potem:

     Po powrocie do Polski usiłowałem zainteresować władze ukraińskie mordercami dziadków Stankiewiczów, ale też nic nie uzyskałem. Z odpowiedzi, jaką otrzymałem z ukraińskiej prokuratury, wynikało, że odfajkowała ona sprawę. Przesłuchała tylko jednego ze sprawców mordu, który oświadczył jej, że nic nie wie, a o tym, że kogoś we wsi zabito, dowiedział się jakieś dwa tygodnie później. Pozostałych oprawców prokuratura nie przesłuchiwała.  

W 2003 roku Zygmunt Maguza był w rodzinnych stronach, biorąc udział w uroczystości odsłonięcia pomnika w miasteczku Poryck (obecnie Pawliwka), gdzie banderowcy zamordowali co najmniej 222 Polaków, a największa ich część zginęła podczas mszy w miejscowym kościele. Działo się to w obecności prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego i prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy:

     Udałem się tam z delegacją kombatantów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty. (…) Redaktor Piotr Kraśko kierujący telewizyjną relacją z tej uroczystości początkowo chciał nagrać moje krótkie wspomnienie o tragedii Polaków, która w okolicy Porycka się rozegrała. Gdy jednak krótko przedstawiłem mu, co chcę powiedzieć, uznał, że nie nadaje się to na taką okazję, która powinna łączyć.  

5. Poryck na przedwojennej, polskiej mapie. 

Notabene, przy okazji odsłonięcia wspomnianego pomnika doszło do skandalu, gdy okazało się, że Ukraińcy, mimo uzgodnienia wcześniej ze stroną polską treści napisu na monumencie, zamiast i tak kalekiego: "Pamięć Żal Pojednanie", umieścili napis "Pamięć Żałoba Jedność", uzasadniając to później błędnym tłumaczeniem. Widocznie nikt skruchy nie zamierzał wyrażać, a ówczesne polskie władze przeszły nad sprawą do porządku dziennego, jedynie anemicznie protestując. 

Pułkownik Zygmunt Maguza zmarł w roku 2018. Do końca życia pielęgnował i krzewił pamięć o tragicznych wydarzeniach na Wołyniu. Miałem zaszczyt być jego sąsiadem i pamiętam go jako człowieka pełnego uroku, ciepłego, życzliwego i nad wyraz skromnego, wykazującego mimo upływu lat wciąż niespożytą energię i o wyprostowanej jak struna żołnierskiej sylwetce. Czołem Panie Pułkowniku... 

 ***

Źródła fotografii:

  1. Domena publiczna. 
  2. http://jrs-kowalewko.pl
  3. Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0. 
  4. Domena publiczna. 
  5. Domena publiczna. 

Bibliografia:

  • Lech S. Kempczyński: Ukraina zbrodni. Historia o której nie powiedzą ci politycy i dziennikarze, Warszawa 2017.  
  • Marek A. Koprowski: Wołyń. Epopeja polskich losów 1939-2013. Akt I, Poznań 2013.
  • Zygmunt Maguza: Żołnierskie losy Wołyniaka, Warszawa 2018.    
  • Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko: Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, tom 1, Warszawa 2008.

 

 

Komentarze