W podniebnym boju z Luftwaffe w obronie Warszawy. Pierwszy lot bojowy we wspomnieniach Witolda Łokuciewskiego

Ranek 1 września 1939 roku przyniósł pilotom myśliwskim z Brygady Pościgowej elektryzujące informacje o niemieckiej agresji na Polskę. W każdej więc chwili należało spodziewać się sygnału do startu do lotu bojowego. Jak się wkrótce okazało, polscy lotnicy na takie hasło nie musieli długo oczekiwać…

Alarm dla miasta Warszawy!

Informacja o wybuchu wojny dotarła do sztabu Brygady Pościgowej w Zielonce już około 5.00. Na lotniskach ogłoszono alarm. Z posterunków sieci dozorowania, poprzez Główną Zbiornicę w Warszawie, gdzie zbiegały się wszystkie jej nitki, zaczęły napływać meldunki o obcych samolotach przekraczających granicę. Najbardziej alarmujący był raport z posterunku w Mławie, informujący o dużej ilości "Sów" –  czyli nieprzyjacielskich maszyn - lecących w kierunku stolicy. Dowodzący Brygadą pułkownik Stefan Pawlikowski zarządził natychmiastowy start. Około 7.50 z Zielonki wystartowało 21 oliwkowozielonych P.11 z Dywizjonu III/1. pod dowództwem kapitana Zdzisława Krasnodębskiego, natomiast z Poniatowa kapitan Adam Kowalczyk prowadził 22 P.11 należące do Dywizjonu IV/1.  i 3 "Siódemki" ze 123. Eskadry Myśliwskiej, która 90 minut wcześniej przyleciała tam z Okęcia i nie wszystkie jej myśliwce zdążyły dotąd uzupełnić paliwo. 

Podporucznik Witold Łokuciewski, dowódca klucza 112. Eskadry Myśliwskiej "Walczących kogutów" z Dywizjonu III/1., tak wspominał swoje pierwsze chwile tej wojny:

     Zaniosłem do przydzielonego mi samolotu spadochron, sprawdziłem załadowanie amunicji, tlenu, powietrza i po zameldowaniu przez mechanika, że samolot jest przygotowany do lotu wróciłem do namiotu, gdzie stacjonował sztab eskadry oraz personel latający.

     Nie dokończyłem picia filiżanki żołnierskiej kawy kiedy została zarządzona gotowość nr 1. Z dreszczem emocji pobiegliśmy do samolotów. Mechanik podał mi spadochron, zapiąłem haubę pod szyją i usadowiłem się w moim P-11C. Przypasałem się, sprawdziłem łączność radiową i czekałem na ukazanie się nad lotniskiem czerwonej rakiety. Nie zdążyłem uzmysłowić sobie, co ma niedługo nastąpić, kiedy przede mną wytrysła czerwona rakieta. Natychmiast uruchomiłem silnik, nasunąłem okulary na oczy, dałem znak mechanikowi do zabrania podstawek spod kół i wykołowałem ze stoiska. Samoloty ustawiły się kluczami do startu. Jako pierwsza wystartowała 111 eskadra, a za nią moja 112.

1. Myśliwiec PZL P.11c szykuje się do startu. 
Pogoda krzyżuje plany Niemcom

Warszawa miała stać się celem zmasowanego nalotu Luftwaffe już w pierwszych godzinach wojny. Operacja niemieckiego lotnictwa pod kryptonimem "Wasserkante" przewidywała zbombardowanie obiektów przemysłowych i wojskowych stolicy Polski. Na liście priorytetowych celów były m.in. Zamek Królewski w którym znajdowała się siedziba Prezydenta RP, gmachy Ministerstwa Spraw Wojskowych, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Sztabu Głównego, Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych, zakłady zbrojeniowe, lotniska, radiowe stacje nadawcze, elektrownia, gazownia, dworce kolejowe, szpitale… Drobiazgowo przygotowany plan nalotów na szczęście pokrzyżowała pogoda. Nad znaczną częścią Polski świt 1 września wstał mglisty, przeszkodą były też nisko ścielące się nad ziemią chmury. 

Do agresji przeciwko Polsce Niemcy skierowali 2157  samolotów zgrupowanych w dwie floty powietrzne – Luftflotte – operujące z Prus Wschodnich i Pomorza (Luftflotte I) i Śląska (Luftflotte IV) oraz jeszcze innych samodzielnych jednostek. Atak bombowy na Warszawę miał być przeprowadzony siłami wydzielonymi z obu Luftflotte, jednak ze względu na te skrajnie niekorzystne warunki meteorologiczne do akcji użyto tylko części maszyn.

2. Niemieckie ciężkie myśliwce Messerschmitt Bf 110 stanowiły eskortę niemieckich bombowców w lotach bojowych przeciwko Warszawie.   

Z lotniska w Jesau niedaleko Königsberga poderwało się 35 wyładowanych bombami dwusilnikowych Heinkli He 111H z II(K)./LG 1 dowodzonego przez majora Kurta Dobratza w osłonie 24 dwusilnikowych, dwumiejscowych ciężkich myśliwców (tzw. niszczycielskich - Zerstörer) Messerschmitt Bf 110C z tego samego skrzydła lotniczego, z weteranem Legionu Condor w Hiszpanii majorem Walterem Grabmannem na czele. Był to instruktorski pułk Luftwaffe, w którego szeregach służyli bardzo doświadczeni lotnicy. Kiepska pogoda sprawiła, że niemieckim samolotom podczas lotu nie udało się zachować zwartej formacji i rozciągnęły się na dużej przestrzeni. Ich głównym zadaniem było wypróbowanie polskiej obrony oraz zbombardowanie Okęcia.

Brygada Pościgowa atakuje!

Starcia powietrzne między Polakami i Niemcami rozpoczęły się około 8.00, trwały godzinę i obejmowały szeroki obszar położony między Płońskiem, Pułtuskiem, Wyszkowem i Warszawą na wysokości 2000-3000 m. Polscy piloci, lecąc w luźnym szyku, przechwycili kilka niemieckich formacji. Niektóre z nich, działający pojedynczymi eskadrami bądź kluczami zdołały zbombardować Okęcie oraz osiedla mieszkaniowe na Sielcach, Czerniakowie, Grochowie, Rakowcu i Kole. Byli pierwsi zabici i ranni. Ponadto niemieckie bombowce zrzuciły bomby na Grodzisk Mazowiecki i Błonie.

Początkowo do walki weszła tylko część myśliwców Brygady Pościgowej. Te z bardziej zużytymi silnikami włączyły się z opóźnieniem co spowodowało, że bitwa przekształciła się w szereg indywidualnych pojedynków. Ta sytuacja niespodziewanie zdezorganizowała poczynania Niemców. Dowodzący myśliwcami eskorty major Grabmann błędnie założył, że Polacy zaatakowali całością sił i skierował przeciwko nim wszystkie swoje Bf 110C. Tymczasem nadciągnęła reszta polskich samolotów, które zawzięcie zaatakowały maszyny Luftwaffe. W rezultacie niemieckie myśliwce, dysponujące o wiele większą przewagą ognia i prędkości, zamiast skutecznie bronić bombowców, same musiały uchylać się przed atakami polskich pilotów.

3. Pierwszym polskim myśliwcem, który oddał strzały w obronie Warszawy był Aleksander Gabszewicz. Na fotografii w stopniu majora Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie. 

Jako pierwszy dopadł czarno-ciemnozielonych Heinkli z czarnymi krzyżami na kadłubach porucznik Aleksander Gabszewicz, oficer taktyczny Dywizjonu IV/1., prowadzący klucz ze 114. Eskadry Myśliwskiej "Jaskółek". "Hrabia Oleś", jak go nazywali koledzy, nabierając wysokości dostrzegł nad Modlinem pięć bombowców na pułapie około 1500 m. Polski pilot zaatakował jeden z nich „od ogona”, prując z kaemów i kompletnie nie zwracając uwagi na wściekły ogień pokładowego karabinu maszynowego MG 15 górnego strzelca. Tego skutecznie uciszył wspierający swojego dowódcę klucza kapral Andrzej Niewiara. Gabszewicz zapalił lewy silnik niemieckiego bombowca, który najpierw wyrzucił w pole bomby, potem zaczął stopniowo zniżać swój lot, kierując się na Prusy Wschodnie, aż rozbił się w okolicach Ciechanowa. Cała czteroosobowa załoga tego samolotu zginęła.   

"Sowy" w celowniku polskich myśliwców

Kolejny Heinkel został ciężko uszkodzony przez podporucznika Łokuciewskiego, który dalej pisał: 

     Po starcie i uformowaniu ugrupowania bojowego dywizjon nabierał wysokości. Prowadziłem ostatni klucz i miałem możność oglądać cały dywizjon przed sobą. (…) Na wysokości 3000 m nastąpiło spotkanie z 4 Dywizjonem. Brygada Pościgowa była w komplecie. Lecieliśmy w kierunku Zegrza. W pewnym momencie ujrzałem małe punkciki i równocześnie w słuchawkach usłyszałem komendę dowódcy dywizjonu sformowania w szyku "schody w prawo" i że "sowy" przed nami.

4. Witold Łokuciewski - późniejszy as myśliwski Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i ostatni dowódca Dywizjonu 303.  

     Dałem znak moim prowadzonym na zmianę szyku, a następnie przeładowałem karabiny maszynowe, przymierzyłem się do celownika, sprawdziłem zapięcie pasów. W miarę upływu czasu z małych punkcików na horyzoncie ukształtowały się wyraźnie sylwetki dwusilnikowych bombowców typu He-111 i Do-17. Zbliżaliśmy się do nic. Leciały w ugrupowaniu kolumny trójek w dość zwartym szyku. Kolumna ta liczyła około 80 sztuk He-111 i Do-17. Spojrzałem na wysokościomierz – wskazywał 3500 m. Bombowce były pod nami z lewej strony i niżej około 300 m. Sytuacja korzystna do zaatakowania, lecz oto nagle wyżej pojawia się około 20 Me-110, a więc mają własna osłonę myśliwską i to jaką. Dwusilnikowy Me-110 przewyższał naszego P-11 osiągami lotno-technicznymi, był szybszy i miał silniejsze uzbrojenie.       

     Naraz w słuchawkach usłyszałem komendę "atakujemy". Kolejno eskadry 4 Dywizjonu lewym zakrętem kluczami poczęły spływać na ugrupowanie bombowców. Powstało zamieszanie. Pezetele wrzynały się między ugrupowania nieprzyjacielskie. Z harmonijnego ugrupowania bombowców wytworzyła się masa zmieniająca kierunek lotu. Będąc w lewym zakręcie ze swoim kluczem i szykując się do rozpoczęcia ataku, zauważyłem z tyłu wyżej z lewej strony dwa Me-110 nurkujące na nasz klucz. Gwałtownie położyłem samolot w głęboki ciasny lewy zakręt. Me-110 przeszły nad nami z dużą prędkością, a następnie zwrotem bojowym w lewo znalazły się wyżej około 800 m. Momentalnie przerzuciłem samolot w prawy głęboki zakręt w celu zaatakowania bombowców.

     Widzę przed sobą, jak trzech naszych myśliwców obrabia dwa klucze He-111, a z prawej strony niżej leci 5 He-111 przez nikogo nie atakowanych. Szybka decyzja, daję znak sowim bocznym i zakrętem przez plecy w prawo wyprowadzam samolot w nurkowanie. Silnik pracuje na maksymalnych obrotach, odległość od bombowców zmniejsza się, ale wciąż jestem za daleko, żeby móc otworzyć ogień. (…) W górze nade mną jakaś jedenastka usiłowała zaatakować Me-110, ale ten długą świecą oddalił się jak na gumie. 

     W pewnym momencie widzę, jak strzelcy ogonowi z He-111 otworzyli do mnie ogień i smugi pocisków przelatują nad moją kabiną. W celowniku uchwytuje lewego bombowca, a palcem wskazującym prawej ręki naciskam na język spustowy karabinu maszynowego. Jedna, druga, trzecia, czwarta seria. Silnik pracuje na maksymalnych obrotach. Oddaje kolejno dwie serie. Nade mną przeleciały dwa P-11 i jeden Me-110. Mój cel robi zakręt w lewo, odłącza od swojej grupy. Trzymam go na celowniku oddając krótkie serie z moich dwóch kaemów. Pojawia się cienka, niebieska smuga z prawego silnika. Strzelcy ogonowi wciąż strzelają. Bombowiec zniża się, wysokość wynosi już 2300 m. Trzymam się w odległości 100-150 m i atakami z lewej i z prawej strony oddaję krótkie serie. Strzelcy ogonowi przestali strzelać, z prawego silnika bombowca wciąż wydostaje się smuga niebiesko-czarna.

5. Niemiecki bombowiec Heinkel He 111H. 

     Rozglądam się dookoła. (…) W górze z tyłu na tle słońca coś błysnęło, to Me-110 przewrócił się na plecy i półprzewrotem nurkuje na mnie. Gwałtownie robię unik w prawo o 180˚, podczas gdy mój bombowiec oddala się zostawiając za sobą czarną smugę dymu z prawego silnika. W słuchawkach niesamowity szum, jakieś nieartykułowane dźwięki, ktoś krzyczy "pali się", "brak amunicji", "paliwo kończy się". Spoglądam na paliwomierz  - paliwa mam na około 15 minut lotu. Wracam na lotnisko. Nagle z przodu niżej widzę zbliżający się Do-17. Postanawiam go zaatakować z przodu z góry. Wprowadzam samolot w nurkowanie, uchwytuję sylwetkę w celowniku i w miarę zbliżania się coraz więcej oddaje drążek od siebie. Sylwetka bombowca w celowniku rośnie, wyraźnie widzę na skrzydłach samolotu czarne krzyże, naciskam spust – cisza, jeszcze raz naciskam spust – cisza, jeszcze raz naciskam, moje karabiny maszynowe nie odezwały się. Tuż pode mną przelatuje olbrzymia sylwetka bombowca.

     Zbliżam się do lotniska, sprawdzam karabiny maszynowe – nie ma amunicji. Ląduję. Zakołowuję na stoisko, wyłączam silnik. Podbiegają koledzy i mechanicy, padają pytania. Jak było? Ile? Co? Mechanik melduje, że w skrzydłach i kadłubie mego samolotu jest 16 dziur.

Bilans pierwszego starcia powietrznego nad Warszawą

Podczas tej bitwy powietrznej brawurowy atak przeprowadził podporucznik Jerzy Palusiński, pilot. 111 Eskadry Myśliwskiej "Kosynierów", uderzając samotnie na formację groźnych niemieckich myśliwców Bf 110C, częściowo błędnie identyfikując je jako bombowe Dorniery Do 17.

Niestety, poczciwa "Jedenastka", choć zwrotniejsza, nie miała większych szans z grupą silnie uzbrojonych w działka i karabiny maszynowe oraz dysponujących tylnymi strzelcami Messerschmittów Bf 110 C. Polski myśliwiec został postrzelany przez maszynę sierżanta Herberta Schoba. Ranny w lewą rękę pilot lądował przymusowo we wsi Nadma koło Kobyłki. Tam pomocy udzielili mu żołnierze piechoty. Gdy Palusińskiego przewożono ulicami Warszawy do 1. Szpitala Okręgowego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, mieszkańcy stolicy zgotowali mu prawdziwą owację. Następnego dnia bohaterski pilot został w szpitalu udekorowany Krzyżem Walecznych przez Naczelnego Wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Samolot celnie ostrzelany przez podporucznika Palusińskiego pilotowany był przez samego majora Waltera Grabmanna, dowódcę niemieckich myśliwców, który został ranny.

6. Heinkel He 111 bombarduje Warszawę we wrześniu 1939 roku.  

Ogółem Polacy zgłosili zestrzelenie sześciu niemieckich bombowców. W rzeczywistości na pewno został zestrzelony jeden, ten przez porucznika Gabszewicza. Inny Heinkel dotarł tak pokiereszowany na własne lotnisko, że Niemcy musieli go spisać na straty. Jeszcze jeden mocno uszkodzony lądował awaryjnie w Scheppenbeil z ciężko rannymi członkami załogi na pokładzie – to był prawdopodobnie ten ostrzelany przez podporucznika Łokuciewskiego. Dwa inne He 111H również zostały przez Polaków postrzelane, ale nie miały problemów z dociągnięciem do swojej bazy. Był to i tak niezły rezultat, zważywszy na to, że nieprzyjacielskie samoloty były nowocześniejsze, szybsze i lepiej uzbrojone.

Straty Brygady Pościgowej w tej porannej walce wyniosły trzy maszyny. Oprócz myśliwca podporucznika Palusińskiego, koło Zegrza został zestrzelony przez Messerschmitta Bf 110C starszy szeregowy Bolesław Olewiński ze 114. Eskadry Myśliwskiej. Ranny i poparzony polski pilot opuścił płonącą "Jedenastkę" na spadochronie. Ponadto bombowce i ich eskorta podziurawiły silnik P.11 podporucznika Stanisława Szmejla ze 114. Eskadry Myśliwskiej, który wskutek tego lądował awaryjnie koło Wyszkowa rozbijając maszynę. Około 10 polskich myśliwców było mocno uszkodzonych i mechanicy mieli pełne ręce roboty aby przywrócić im pełną sprawność. Niektóre z nich miały dziury wyrwane pociskami 20-milimetrowych działek Bf 110C o średnicy nawet blisko 50 cm.

Niemieckie bomby wznieciły pożary w magazynach i stolarni zakładów PZL na Okęciu, które zostały ugaszone przez Straż Ogniową wytwórni i członków zakładowej OPL. Ponadto ogień pojawił się przy ulicach Chełmskiej i Tureckiej. Na zbombardowanym lotnisku Okęcie na szczęście nie było samolotów pasażerskich należących do PLL LOT, które w ramach powszechnej mobilizacji z samego rana zostały przezornie przeniesione na lotnisko polowe Ogrodzienice koło Grójca, skąd miały wykonywać misje kurierskie.

***

Artykuł ten jest przeredagowanym i uzupełnionym fragmentem mojej książki pt. "Twierdza Warszawa", którą można nabyć w księgarni Wydawcy:https://www.znak.com.pl/ksiazka/twierdza-warszawa-kalinski-dariusz-231572 

***

  Źródła fotografii:

  1. Domena publiczna. 
  2. Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0. 
  3. Domena publiczna.
  4. Domena publiczna.
  5. Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 de.
  6. Domena publiczna

Komentarze