Nocni myśliwi. Akcja dywersyjna za linią wroga we wspomnieniach żołnierza Lotniczego Oddziału Szturmowego

Podczas oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku, na przedpolu stolicy noc w noc grasował polski specjalny oddział dywersyjny, siejąc terror wśród oblegających miasto Niemców. Do jego głównych zadań, oprócz nękania przeciwnika, należało także prowadzenie rozpoznania i zdobywanie jeńców. Zachował się opis jednej z takich akcji… 

Warszawscy dywersanci

Lotniczy Oddział Szturmowy powstał z inicjatywy majora obs. Zygmunta Zbrowskiego, który również sam stanął na jego czele. W szeregach liczącej około stu żołnierzy formacji służyli głównie podchorążowie z najmłodszego rocznika stołecznej Szkoły Podchorążych Technicznych Lotnictwa. Organizacyjnie podzielono ich na trzy plutony strzeleckie i pluton karabinów maszynowych. Każdy pluton strzelecki składał się z dwóch sekcji po 12 ludzi. Jednostka dysponowała stosunkowo dużą siłą ognia, oprócz podstawowego uzbrojenia, jakim były karabinki piechoty, miała kilkanaście karabinów maszynowych (na uzbrojeniu każdej sekcji był erkaem), dużo pistoletów i granatów. Do tego wkrótce miały dojść zdobyte na nieprzyjacielu pistolety maszynowe. "Szturmowi lotnicy" dysponowali również własnym transportem: dwoma autobusami, dwoma Polskimi Fiatami 508 "Łazik" i jedną małą, osobową Simcą.

1. Adepci Szkoły Podchorążych Technicznych Lotnictwa w 1935 roku. Uczelnia ta w 1936 roku została przeniesiona z Bydgoszczy do Warszawy. 

Wszyscy podchorążowie byli to młodzi, silni fizycznie, dobrze wysportowani ludzie, przejawiający dużą inicjatywę i ogromną ochotę do walki z wrogiem. Bazą wypadową oddziału było najpierw Lotnisko Mokotowskie, a od 15 września Fabryka Zabawek Artystycznych "Bambino", znajdująca się przy ulicy Elekcyjnej 37 na Woli. 

Ich sprzymierzeńcem była noc 

W krótkim czasie formacja wyspecjalizowała się w prowadzeniu nocnych działań wypadowych i nękających na tyłach wroga. W ciemności, ubrani w lotnicze, ciemnostalowe polowe mundury i w czarnych beretach, "Szturmowcy” stawali się prawie niewidzialni. W trakcie nocnych eskapad ulubioną bronią lotników stały się bagnety. Ponieważ realizowali zadania bardzo wyczerpujące, zastosowano zasadę, że połowa oddziału bierze udział w akcji, podczas gdy druga połowa w tym czasie wypoczywa. W ten sposób powstały dwie grupy, którymi dowodził major obs. Zygmunt Zbrowski oraz jeden z dowódców plutonów kapitan obs. Antoni Klimas. 

2. Wśród sprzętu motorowego Lotniczego Oddziału Szturmowego były m.in. Polskie Fiaty 508 "Łazik".  

Pierwsza akcja wypadowa formacji miała charakter rozpoznawczy i odbyła się 8 września, gdy pod Warszawę podchodziły czołówki niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Trzy auta osobowe oddziału, uzbrojone w broń maszynową, starły się wówczas ze szpicą niemieckiej dywizji w rejonie Okęcia.

Misja na zapleczu wroga

Gdy stolica została zamknięta w okrążeniu, praktycznie każdej nocy wychodziły na przedpole patrole Lotniczego Oddziału Szturmowego z zadaniem rozpoznania i niepokojenia przeciwnika. Jedną z takich akcji przybliżył w swoich wspomnieniach żołnierz oddziału Jerzy Kołodziejski:

     Zasadą, którą kierował się dowódca lotniczego oddziału szturmowego podczas obrony Warszawy w 1939 roku, major Zbrowski, było: przechodzić linie ubezpieczeń niemieckich wolno i bez pośpiechu, zaś przy wykryciu przez Niemców  - atakować szybko, zdecydowanie i w miarę możliwości bez użycia broni palnej. Niemcy otaczający Warszawę wycofywali na noc swoje oddziały do tyłu na wypoczynek, a na pozycjach dziennych pozastawiali jedynie linie czat, przed którymi na przedpolu podpalali budynki, aby oświetlić teren. Gdy brakowało budynków, wystrzeliwali gęsto wzdłuż swych linii rakiety. Robili to tak systematycznie, w równych odstępach czasu, że można było dość dokładnie wymierzyć ten czas i z powodzeniem go wykorzystać na przejście ich linii. W ten to sposób pewnej nocy przedostaliśmy się – a było nas około czterdziestu – na tyły Niemców. Noc tę zapamiętałem ze szczegółami z powodu zaznanych niecodziennych wrażeń. Przemaszerowaliśmy wtedy chyba ponad dziesięć kilometrów w szyku luźnym – rojem, po wertepach, wytrwale skradając się w kierunku od Górczewskiej w prawo – w skos, na dzisiejsze Babice czy Bemowo i gdzieś w pobliżu tych miejscowości przekroczyliśmy dzisiejszą ulicę Lazurową.

     Kończyła się jednak noc, którą niemal w całości poświęciliśmy na dojście do owej szosy.

3. Warszawa tuż po kapitulacji, widoczne zabudowania wytwórni PZL na Okęciu. Był to rejon w którym aktywnie działał Lotniczy Oddział Szturmowy. 

     Po przejściu szosy, gdzieś z lewej strony i to dość blisko usłyszeliśmy rozmowy prowadzone po niemiecku. Major Zbrowski jednak nie zainteresował się tymi odgłosami, lecz parł zdecydowanie dalej. Wreszcie zagrodziły nam drogę jakieś chałupy.

     W nie zmąconej niczym ciszy ruszyliśmy wzdłuż resztek jakiegoś płotu, aż natrafiliśmy na typową na wsiach piwniczkę, to jest daszek ze słomianej strzechy nad dołem na kartofle, z drzwiczkami o facjatowym wejściu.

     Drzwiczki były zamknięte na skobel, który major Zbrowski wyjął, a potem bez słowa, szarmanckim gestem, jakby co najmniej do jakiejś wspaniałej restauracji – zapraszał nas do środka.

   Wlazłem wraz z majorem na samym końcu. W kopcu było już pełno i jedni drugim siedzieli niemal na kolanach. Nad ranem zaczęliśmy zasypiać. Drzwiczki były zamknięte, ale przez duże szpary między deskami widać było coraz wyraźniej całe obejście. Przed murowanym budynkiem stał samochód osobowy, częściowo na gąsienicach.

    W pewnym momencie chwilową ciszę w najbliższej okolicy przerwały odgłosy niemieckiej rozmowy, dobiegające gdzieś spoza naszego kopca. Usłyszeliśmy stukanie w drzwi i nawoływanie – chyba "aufstehen!".

4. Niemiecka piechota pod Warszawą. 

    Ze wszystkich stron dały się słyszeć rozmowy, chodzenie, nawoływania, odgłosy mycia pod studnią itp. Po jakimś znów czasie byliśmy słuchaczami apeli porannych i innych wojskowych czynności i zajęć. Później dochodził nas warkot uruchamianych silników samochodowych. Wyglądać nie mogliśmy z obawy, iż któryś z włóczących się żołnierzy niemieckich może dostrzec nas przypadkowo.

    W naszym kopcu zaczęło robić się ciepło, bo dzień wstawał dość upalny. Niektórzy zapobiegliwi mieli trochę pomidorów i jabłek, którymi się dzielili z innymi i wspólnie pojadali, ale większość jednak zaczęła dopiero teraz zapadać w sen. Drzemkę przerywały nam wybuchy pocisków naszej artylerii, która "wymacywała" artylerie niemiecką, mającą stanowiska gdzieś niedaleko.

    Tymczasem w chałupie wzrósł ruch. Nasi germaniści nie mogli jednak nic ustalić z dosłyszalnych rozmów, bo było za daleko i odgradzały nas od zabudowań pochłaniające dźwięki krzaki gęstych bzów.

     Kiedy zapadł już zmrok i Niemcy się uspokoili po wieczornych czynnościach, major Zbrowski zarządził opuszczenie kopca, z tym że pierwszy wylazłem ja, aby rozejrzeć się po okolicy i przedpolu.

     Było zupełnie spokojnie w najbliższym otoczeniu – zmiany warty słyszeliśmy już przedtem z dalszych odległości. Dochodziły wprawdzie odgłosy rozmów, ale nie w bezpośrednim sąsiedztwie. Walka jak gdyby przycichła, tylko w kierunku na Warszawę paliły się chałupy i wystrzeliwano rakiety.

5. Płonące wsie pod Warszawą we wrześniu 1939 roku.

     Wróciłem więc do kopca i zameldowałem, że wszystko na nasze przyjęcie gotowe, a u naszych sąsiadów pali się nawet jakieś jasne i nie zasłonięte światło. Wartownicy chodzili, ale poza ogrodzeniem i to w dość znacznej odległości. Wobec tego rozstawiliśmy swoich w bliższej i z majorem Zbrowskim na czele ruszyliśmy do chałupy. Otworzyliśmy drzwi do oświetlonej izby i spokojnie, bez pośpiechu wkroczyliśmy do niej tuż za majorem.

     Uderzył nas niespodziewany widok: przy dość dużym stole siedziało siedmiu oficerów z wyzłacanymi i srebrnymi epoletami, w porozpinanych mundurach i żywo dyskutowało. Przed nimi były szklanki i inne naczynia, które wskazywały na jedzoną późno kolację. Dwóch spośród oficerów pochylało się nad wyjętą z mapnika mapą, a na nich patrzyła reszta obecnych. Pasy z bronią boczną wisiały na oparciach krzeseł bądź leżały wraz z hełmami na komodzie. Całość oświetlała elektryczna lampka polowa, wisząca na gwoździu u powały nad stołem. Kabel od tego zaimprowizowanego oświetlenia prowadził w kierunku okna.

6. Improwizowane stanowisko dowodzenia niemieckiej dywizji pod Warszawą. 

     Wejście nasze nie zrobiło początkowo żadnego wrażenia, gdyż – jak wspomniałem – wszyscy patrzyli na oficera, który siedział twarzą do nas. W pewnej chwili spojrzał on na nas, drgnął i znieruchomiał wytrzeszczając ze zdumienia oczy. Pozostali w tej samej niemal chwili odwrócili głowy i też wlepili w nas wzrok. Jeden z Niemców nie wytrzymał i porwał za pistolet wiszący z pasem na oparciu krzesła. W tym momencie zakotłowało się. Tylko jeden z Niemców zdążył coś głośno wrzasnąć, ale ponieważ zasłaniał się krzesłem przed pchnięciem bagnetu, oberwał kolbą przez łeb z góry i zamilkł. Drugi wyskakując zza stołu zaplątał się w zwisającym kablu i runął jak długi, ale kabel był już w naszych rękach, a jeden z naszych podchorążych przygniótł Niemca do podłogi – nie było tu bowiem miejsca do zamachu bronią. Zobaczyłem te szczegóły niejako kątem oka, gdyż w tym czasie rzuciłem się z karabinem z nastawionym bagnetem do innego z Niemców, który wyszarpywał z kabury, dość niezręcznie, pistolet. Nie zdążył jednak. Walka w izbie została zakończona.

     Było nas razem z majorem około dziesięciu, z czego dwóch nie walczyło, gdyż zajęli się od razu zbieraniem dokumentów. Ponieważ dalszej walki nie było, szybko przetrząsnęliśmy wspólnie wszystkie zakamarki i zabraliśmy wszelkie dokumenty, a także broń.

     Aż dziwne było, że spowodowany przez nas hałas w chałupie nie wywołał dalszych interwencji. Jedynie stojący przy furtce podchorążowie zdążyli w międzyczasie zdusić jakiegoś Niemca, który wypadł skądś i pospiesznie gdzieś podążał. Początkowo myśleli, że to ktoś z nas i dopiero gdy niemal wpadł na nich, zorientowali się, na szczęście, że to Niemiec.

     Tego typu niespodziewane spotkania przytrafiały nam się w owym czasie dość często.            

 ***

Źródła fotografii:

  1. Narodowe Archiwum Cyfrowe. 
  2. Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0. 
  3. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  4. Narodowe Archiwum Cyfrowe. 
  5. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  6. Narodowe Archiwum Cyfrowe.  

Bibliografia:

  • Bohdan Arct: Szturmowcy Warszawy, Warszawa 1964.
  • Dariusz Kaliński: Twierdza Warszawa, Kraków 2022.   
  • Jerzy Kołodziejski: Dwie noce i jeden dzień na przedpolu Warszawy, [w] Milion Walecznych, red. Leszek Moczulski, Leszek Wysznacki, Warszawa 1971.   
  • Jerzy Pawlak: Nad Warszawą, Warszawa 2000.
  • Marian Porwit: Obrona Warszawy wrzesień 1939 r. Wspomnienia i fakty, Warszawa 1979.
  • Obrona Warszawy w 1939 r. Wybór dokumentów wojskowych: red. Mieczysław Cieplewicz, Warszawa 1968.

Komentarze