Jak nie należy się zwracać do polskiego żołnierza? Anegdoty o 2. Korpusie Polskim

2. Korpus Polski był formacją specyficzną. To tutaj w jednym szeregu służyli więźniowie sowieckich łagrów, żołnierze Września, bohaterowie kampanii norweskiej i francuskiej oraz obrońcy Tobruku. Korpus dowodzony przez generała Władysława Andersa szybko obrósł legendą, a spuścizna po nim to także liczne anegdoty, przedstawiające w sposób ironiczny życie codzienne i doświadczenia bojowe jego żołnierzy. Oto kilka z nich…  

Doktor Adam Majewski w 1939 roku brał udział w polskiej wojnie obronnej. Po sowieckiej agresji został internowany na Węgrzech, skąd zbiegł w lutym 1940 roku i przedostał się do armii polskiej we Francji, a potem do Wielkiej Brytanii. W szeregach Polskich Sił Zbrojnych, jako lekarz, brał udział w działaniach we Francji, na Środkowym i Bliskim Wschodzie oraz we Włoszech. W pierwszych dniach grudnia 1943 roku, jako żołnierz 3. Dywizji Strzelców Karpackich, wybrał się do Aleksandrii, pragnąc zwiedzić miasto. Stał się wówczas świadkiem pewnego epizodu, obrazującego stosunek niektórych żołnierzy brytyjskich do swoich polskich sojuszników:

     Mijałem stojących na rogu dwóch redcaps’ów. Przez placyk koło skweru przechodził nasz żołnierz z odznaką 3 Dywizji na rękawie koszuli. Szedł po linii stycznej do żandarmów w odległości około trzydziestu kroków od nich, właśnie ich minął i zaczął się oddalać. Wtem jeden z żandarmów zawołał głośno w kierunku naszego żołnierza:

     - Halo, Esma, wróć!

     "Esma" była to pogardliwa nazwa arabska stosowana do tubylców celem ich przywołania. Żołnierz szedł dalej. Oburzony zatrzymałem się w odległości kilkunastu kroków od żandarmów. Polski żołnierz szedł dalej zgrabnym elastycznym krokiem. Był to dobrze zbudowany, postawny, wysoki blondyn. Żandarm powtórzył swój wykrzyknik jeszcze ostrzejszym tonem. Przechodnie arabscy zaczęli przystawać i gapić się. Wtedy żołnierz odwrócił głowę, widocznie zorientował się, że to wołanie jest skierowane do niego. Momentalnie zawrócił  i takim samym spacerowym krokiem, nie zwalniając go ani nie przyspieszając, szedł w kierunku żandarmów.

1. Żołnierze Brygady Karpackiej w drodze do Tobruku. 

     Żandarmi przybrali uroczyste miny, co przy ich wysokim wzroście nadawało im rzeczywiście bardzo oficjalny i groźny wygląd. Żołnierz nie zmieniając wyrazu twarzy podszedł do tego Anglika, który go wołał, i nie mówiąc ani słowa, pięknym sierpowym ciosem zdmuchnął go po prostu sprzed siebie. Czerwona czapka poleciała przynajmniej o dziesięć kroków dalej. Żołnierz odwrócił się do drugiego, który stał nieruchomo, i głosem donośnym, bez wyraźnej złości, zapytał go:

     - Czy także chcesz dostać w zęby za niewłaściwe zwracanie się do polskiego żołnierza?

     Żandarm nic nie odpowiedział. Żołnierz się roześmiał, spokojnie odwrócił i dalej poszedł w tym samym kierunku, z którego go przedtem zawrócono. Żandarm zrobił krok naprzód, potem się zatrzymał, po chwili rozejrzał się. Dookoła stał tłum gapiów, wyraźnie zadowolony z przebiegu wypadku. Wreszcie spojrzał na mnie, ja patrzyłem na niego. Znów się chwilę zastanowił, po czym zaczął otrzepywać swojego kolegę.

     Możliwe, że na zachowanie neutralności wpłynęła również obecność kilku innych naszych żołnierzy, którzy nie wiadomo skąd się wzięli na drugim rogu skwerku i tylko czekali na okazję, aby wplątać się do zajścia. W międzyczasie zabawiali się rozmową na temat żandarmerii w ogóle, a brytyjskiej w szczególności. Pomyślałem sobie: Jednak karpaccy znaleźli sobie modus vivendi w postępowaniu z tym gatunkiem "panów świata"

Fucking Polish Organization czyli przeciwlotnicy 2. Korpusu Polskiego strącają sojuszniczy samolot

Artyleria przeciwlotnicza 2. Korpusu Polskiego we Włoszech w przededniu bitwy o Monte Cassino dysponowała czterema pułkami artylerii. Po jednym pułku posiadały obie dywizje piechoty: były to 3. Karpacki Pułk Artylerii Przeciwlotniczej i 5. Kresowy Pułk Artylerii Przeciwlotniczej. Ponadto w skład artylerii korpuśnej wchodziły 7. Pułk Artylerii Lekkiej Przeciwlotniczej oraz 8. Pułk Artylerii Ciężkiej Przeciwlotniczej. Formacje te miały na uzbrojeniu armaty kalibru 40 mm Bofors w przypadku pułków artylerii przeciwlotniczej lekkiej oraz armaty kalibru 94 mm (3,7 in. AA Gun Mk. 3) w przypadku jedynego pułku artylerii przeciwlotniczej ciężkiej. Roboty dla artylerzystów przeciwlotniczych było jednak niewiele. Jak wspominał weteran 2. Korpusu Polskiego Aleksander Topolski:

     We Włoszech nie widzieliśmy wielu nieprzyjacielskich samolotów. Luftwaffe miała na głowie bombardowanie Anglii, wspieranie swoich wojsk w Rosji i obronę własnego kraju przed alianckimi nalotami. Kiedy wiec znudzone obsługi dział przeciwlotniczych zauważyły pewnego dnia nietypowy, nowy samolot myśliwski, natychmiast otworzyły wściekły ogień. Maszyna runęła na zalesione zbocza pobliskich wzgórz.

     W jednej chwili rozdzwoniły się telefony, odbierając sygnały od polskich posterunków w promieniu trzydziestu kilometrów. Każda jednostka artylerii przeciwlotniczej twierdziła, że to ona strąciła samolot.

2. Supermarine "Spitfire" LF XVIII - była to jedna z wersji tego myśliwca, posiadająca skrócone końcówki skrzydeł.  

     - Zdjęliśmy go pierwszym strzałem – ktoś się przechwalał.

     Widać było, że pilot wyskoczył, więc wysłano na jego poszukiwania dżipa z żołnierzami. Ale zamiast niemieckiego zobaczyli rozwścieczonego pilota angielskiego. Gdy tylko wieść się rozniosła, znowu ożyły telefony i wszystkie jednostki zaczęły zaprzeczać, jakoby to one strąciły brytyjski samolot.

     - Kto? My? Skąd! Nie oddaliśmy ani jednego strzału! – pyskował ten, który parę godzin wcześniej najbardziej się przechwalał. – Nie wierzycie, to przyjedźcie i sami zobaczcie. W lufach naszych armat od tygodni są pajęczyny.

     Tymczasem w bazie, po załatwieniu formalności meldunkowych i złożeniu raportu, angielski pilot poprosił o zwrot spadochronu.

     - Jakiego spadochronu?

     - Jak to jakiego? Mojego, oczywiście! Jak wam się zdaje, jak wyskoczyłem z tego zasranego samolotu?

     Jednak spadochron jakoś nie mógł się odnaleźć. Czasze spadochronów szyto wówczas z jedwabiu, luksusu, jakiego próżno by szukać w wojennej Italii. Kawałek tkaniny mógł dać niezły zarobek na czarnym rynku, nie mówiąc już o dowodach wdzięczności wniebowziętych kobiet, które marzyły o eleganckiej bluzce czy bieliźnie.

     W takich momentach słyszeliśmy, jak Brytyjczycy burczą do siebie, że nic nie da się załatwić albo wszystko poszło nie tak jak trzeba przez FPO. Zastanawiało nas to dość długo. FPO? Co to jest? Po jakimś czasie wycisnęliśmy z nich, że skrót ten oznacza Fucking Polish Organization, czego chyba nie trzeba tłumaczyć. Takich epizodów używali odnośnie do każdego innego zamętu czy problemu, również we własnej armii – podobnie zresztą jak my – więc nie braliśmy sobie tego do serca. Tak czy owak, nikt oficjalnie nie obwinił naszych artylerzystów z zestrzelenie brytyjskiego myśliwca. Był to zupełnie nowy typ Spitfire’a, z podciętymi skrzydłami, i nikt nie pomyślał o tym, żeby uprzedzić o nowej maszynie sojusznicze jednostki przeciwlotnicze.

Zdobądźcie nas w końcu Inglesi!

Tuż przed bitwą o Monte Cassino w szeregach 3. Batalionu Strzelców Karpackich krążyła anegdotka o tym, jak to obsadzająca sąsiedni odcinek frontu brytyjska piechota została zmuszona do wyzwolenia pewnej włoskiej wioski przez jej mieszkańców:

     - A wiecie co Włochy opowiadali, że było obok na odcinku? Tam tyż są Anglicy i tyż lokalnie dostali od szkopów w d… Cofnęli się o dwa kilometry i dawaj bić z artylerii w jedną górkę, za którą stało parę chałup. Walili tak dzień i noc przez trzy doby, a ich piechota w piłkę grała.

     - Potem poszli na patrol. Jak wyszli, to ich artyleria przestała strzelać. Podsunęli się pod górkę i dostali ogień w same zęby.

     Zostawili kilku na placu i uciekli. Znów zamówili  sobie artylerię. Ta waliła drugie trzy dni. Gdy przestała, to z górki zeszli jakieś ludzie z białymi płachtami. Anglicy ich prowadzili z paradą do swego dowództwa. Okazało się, że to włoska delegacja z tamtejszej gminy przyszła prosić, żeby ich Angliki nareszcie zdobyli, bo tam były tylko dwie drużynki niemieckie i już trzy dni temu się wycofały, a tymczasem Włochy nie mogą powychodzić z dziur i swoich owiec wydoić, bo angielska artyleria im po polach strzela. I dopiero jak ten sołtys włoski zaczął na kolanach prosić i tłumaczyć, że jak będą zdobyte, to dla nich pokój nastanie, Anglicy urządzili ofensywę na górkę i w ten sposób Włochów zadowolili. Potem pisało w "Eight Army News", jakie to zwycięstwo angielskie wojsko nad Niemcami odniosło. 

3. Teren walk pod Monte Cassino.

Kiedy Kiedacza nie ma, jego ordynans... harcuje

Zbigniew Kiedacz urodził się 11 września 1911 roku. W czasie nauki w poznańskim gimnazjum związał się z harcerstwem. Po ukończeniu gimnazjum, 17 lipca 1928 roku wstąpił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. Kolejne kawaleryjskie szlify zdobył w słynnym Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, gdzie 28 października 1930 roku został przyjęty na pierwszy rok Szkoły Podchorążych Kawalerii. Spośród 57 osób kończących kurs Kiedacz uplasował się na trzecim miejscu. Nagrodą było skierowanie do służby w elitarnym 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Nikt nie mógł wtedy przypuszczać, że ten młody podporucznik stanie się w przyszłości jednym z jego najsłynniejszych dowódców.

Po klęsce wrześniowej Zbigniew Kiedacz po wielu perypetiach przedarł się na Zachód. Po zawarciu układu Sikorski-Majski, zgłosił się na ochotnika do służby u boku Andersa, swojego dawnego dowódcy i został pierwszym dowódcą reaktywowanego 15. Pułku Ułanów Poznańskich, na czele którego walczył w składzie 2. Korpusu Polskiego podczas kampanii włoskiej. Podpułkownik Zbigniew Kiedacz zginął 23 października 1944 roku od wybuchu miny na drodze pod Civitella di Romagna.

4. Zbigniew Kiedacz na przedwojennym zdjęciu w stopniu porucznika. 

Jako dowódca Kiedacz był surowy i wymagający, a jego twarda ręka, kojarząca się niektórym z typowym pruskim drylem, przeszła do legendy, za co zresztą podwładni odpłacili mu stosownymi żurawiejkami. Jednak podczas pewnego zabawnego incydentu ten srogi oficer dał się poznać z zupełnie innej strony. Aleksander Topolski wspominał:

     Pewnego dnia, gdy Kiedacz wyjechał na kurs, jego ordynans włożył mundur przełożonego, wsiadł do jego dżipa i ruszył na łowy. Stopień oficerski i dżip gwarantowały, że praktycznie każda próba zalotów, czy do pielęgniarki ze szpitala polowego, czy jakiejkolwiek innej z niewielu pań w okolicy, zakończy się sukcesem. Na nieszczęście ordynansa rotmistrz wrócił wcześniej i zaskoczył go w swoim namiocie, ubranego w oficerski mundur, w towarzystwie jakiejś pielęgniarki. Trzeba oddać, że Kiedacz zachował się z niebywałą klasą. Natychmiast się zorientował w sytuacji i podszedł do ordynansa z wyciągniętą ręką.

     - Wybacz, że wpadam bez uprzedzenia – rzekł, ściskając mu dłoń.  – Załatwiałem w pobliżu sprawy służbowe i pomyślałem, że wskoczę zapytać, jak leci.

     Ku zaskoczeniu rotmistrza, jego sielankowo usposobiony ordynans wykazał się rzadką przytomnością umysłu, zbywając te usprawiedliwienia lekceważącym gestem.

     - Służba nie drużba. Ale skoro już jesteś, to chyba masz czas na łyk szkockiej? – odparł, proponując Kiedaczowi szklaneczkę jego własnego trunku. – A na marginesie, jeśli się śpieszysz, możesz wziąć dżipa. Dziś wieczorem nie będę go potrzebował. Mam zamiar odprowadzić tę piękną damę pieszo.

     Wieść o tym spotkaniu obiegła okoliczne obozy i wszyscy czekali na efekt gniewu dowódcy pułku. Ale Kiedacz nas zaskoczył. Tak był ubawiony pomysłowością i szybką reakcją ordynansa, że nie miał serca karać go z całą surowością regulaminu za podszywanie się pod oficera. Później jednak dowiedzieliśmy się, że Kiedacz wymyślił pozaregulaminową karę, na miarę popełnionego przestępstwa. Ordynans musiał przyrzec, że jeszcze raz zaprosi pielęgniarkę na randkę, ale zjawi się na niej we własnym mundurze szeregowca.

Zostaliście otoczeni przez nasze czołgi! 

     Średnio wysoka trawa na przedpolu zachybotała się, a później wychyliły się z niej dwie głowy w hełmach. Patrol.

     – Zostań tutaj – mówi do swego towarzysza kapral Antoni Z. – Dalej skoczę sam. Po chwili znalazł się na małej łączce. Na środku wygrzewało się dwóch Szwabów.

     – Hände hoch! – drze się kapral.

     Niemcy odwracają się, ale zamiast podnieść ręce do góry, uśmiechają się złośliwie.

     – Te, popatrz do tyłu i sam podnieść łapy – mówi jeden z nich łamaną polszczyzną. Kapral zerka w bok i widzi kilkunastu innych Niemców, którzy wyleźli z ukrycia. Powoli, ale grzecznie rzuca broń i wyciąga ręce. Trwa to jednak sekundę. Opuszcza ręce znowu i zaczyna pyskować:

     – Cóż wy sobie myślicie! Jak wy traktujecie parlamentariusza! Zostaliście dokładnie otoczeni przez nasze czołgi. Mój dowódca przysłał mnie, abym wam powiedział, żebyście się poddali. 

     Niemcy spoglądają po sobie, a potem najstarszy z nich mówi: 

     – Nie mam prawa do takiej decyzji. Chodź ze mną do dowódcy.

5. Czołg M4 "Sherman" porucznika Edwarda Budzianowskiego z 4. Pułku Pancernego "Skorpion" podczas walk o Gardziel.  

     Kapralowi zawiązano oczy i krętymi drogami poprzez jakąś wodę poprowadzono parę kilometrów do tyłu. Dowódca [niemieckiego] batalionu spojrzał na kaprala z góry na dół, złamał cienką oficerską trzcinkę w ręku, a potem zapytał ostro:

     – Jakie są wasze siły? Z jakiego kierunku nacieracie?

     – Jestem parlamentariuszem, a nie jeńcem, którego mógłby pan zmusić do składania zeznań.

     – Odpowiedz więc swojemu dowódcy – odrzekł oficer, teatralnie wypychając pierś do przodu, że spadochroniarze niemieccy nie poddają się nigdy.

     Kapral Z. zasalutował z uznaniem. A potem poprosił, aby odstawiono go do własnych linii.

     Nic nie rozumiem – taki oto wyraz malował się na twarzy dowódcy pierwszego polskiego plutonu, który napotkał kapral w swej drodze powrotnej.

     – Cóż wy robicie z tymi Niemcami – zakrzyknął.

     – To jest moja asysta, panie poruczniku, ale trzeba ich puścić wolno, bo ja jestem parlamentariusz.

     – Co za asysta, co za parlamentariusz, dlaczego ja mam Niemców puszczać wolno?!

     Kapral mrugnął porozumiewawczo.

     – Już ja to wszystko wytłumaczę, panie poruczniku, tylko dlaczego nas byle Szwaby mają słuchać. Obiecałem im, że wrócą, to muszą wrócić, tak jak i ja wróciłem. Jesteśmy w Europie, czy nie?

     Więc porucznik uwierzył na słowo i Niemcy odeszli wolno.

Wędzenie na "makaronie". Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia 1944 roku w 2. Korpusie Polskim

     Wigilia i Święta zapowiadały się dostatnio. Bateria złożyła się i zakupiła wieprza od włoskiego gospodarza. Część mięsiwa przerobił na wędliny kanonier Kałdus, niski, młody chłopak, którego ojciec był podobno masarzem. Syn czeladnikował przy ojcu. Problemem stało się uwędzenie kiełbas, szynek i baleronów. Było krucho z drzewem. Zebrane było tak mokre, że można było je wyżymać. Ale od czego żołnierska pomysłowość i zaradność? Po ostatnich strzelaniach pozostała jeszcze duża ilość woreczków z niewykorzystanych trzecich ładunków [miotających -DK], które należało i tak spalić. Kałdus postanowił zużyć je przy wędzeniu. Co prawda ostrzegano go, aby woreczki porozpruwał i wrzucał do paleniska małe ilości tego "makaronu" (taki był tego ładunku wygląd).

6. Ciężka armata 155 mm "Long Tom". Działa tego typu stanowiły uzbrojenie 9. Pułku Artylerii Ciężkiej, który wchodził w skład 2. Grupy Artylerii 2. Korpusu Polskiego.  

     Piec wędzarniczy kanonierzy pod nadzorem Kałdusa zbudowali przy murze cmentarnym, wysokim na trzy metry, z pustych metalowych skrzynek po ładunkach. W środku na metalowych żerdziach zawisły Kałdusowe wyroby. Zaczęło się wędzenie. Szło opornie, gałęzie gasły, ale nasz wędliniarz nie dawał za wygraną. W końcu coś go podkusiło. Usypał z „makaronu” ścieżkę na odległość trzech metrów, a do pieca wrzucił kilka woreczków. Podpalił. Potworny wybuch wstrząsnął  okolicą. Kiedy podbiegłem do okna zobaczyłem, że pieca nie ma, a w kierunku domu idzie zataczający się nasz wędliniarz. Cała twarz była bez naskórka, który zszedł, kiedy Kałdus chciał zetrzeć oparzelinę. Resztki skóry wisiały aż do szyi jak frędzle.

     Podbiegliśmy do niego i wziąwszy pod ręce wprowadziliśmy do domu, gdzie się nim zajął sanitariusz. Nasz szef Draczyński powiedział:

     – Jezus Maria, Kałdus, coś ty narobił, skóry na twarzy nie masz!

     – Do dupy z gębą, kiełbasy szlag trafił!

     Zaczęliśmy się wszyscy śmiać. Ranny również. Ze szpitala wrócił na święta. Wędliny zostały rozrzucone wybuchem. Tylko psy, które się zbiegły, miały z tych resztek pożytek.

Sowieccy oficerowie przyjeżdżają do żołnierzy 2. Korpusu Polskiego we Włoszech... Ich powitanie było bardziej niż chłodne

Wczesną wiosną 1945 roku w 2. Korpusie Polskim we Włoszech doszło do pewnego incydentu z udziałem oficerów Armii Czerwonej, który odbił się szerokim echem wśród żołnierzy generała Andersa. W szeregach korpusu wrzało wówczas po ujawnieniu postanowień konferencji w Jałcie, gdzie zachodni przywódcy oddali Polskę pod wpływy Józefa Stalina. Większość żołnierzy, dowódcy nie wyłączając, doświadczyła "dobrodziejstw" sowieckiego raju i nie mogła się pogodzić z tym, że teraz podobne porządki będą panować w ojczyźnie. Miary goryczy dopełnił jeszcze informacja o planowanej aneksji Kresów Wschodnich przez Związek Sowiecki, gdzie w przeważającej większości były ich domy i mieszkali ich bliscy. Aleksander Topolski, wówczas żołnierz biura łączności Kwatery Głównej 2. Korpusu Polskiego, był naocznym świadkiem tego zajścia:

     Pewnego dnia przed biurem łączności zatrzymał się dżip, w którym siedziało dwóch sowieckich oficerów z bronią osobistą. Mieli ładnie skrojone mundury z delikatnej wełny czesankowej, a nogawki ich spodni wsunięte były w cholewy wysokich, lśniących butów z miękkiej skóry. Rękawy kurtek mieli przykrótkie, aby każdy widział zegarki na rękę, standardowy łup wojenny z krajów podbitych przez Sowietów: plan pięcioletni na produkcję takich zegarków miał być dopiero ogłoszony. Do tego niepośledniego umundurowania dodać trzeba rzucające się w oczy medale i galony z lśniących metalowych nitek usztywniające naramienniki z zawieszonymi na piersi końcówkami. Po rewolucji władze sowieckie zakazały używania carskich pagonów z dystynkcjami stopnia i władzy, ale w czasie wojny konieczność podniesienia morale w armii okazała się ważniejsza od rewolucyjnej idei równości żołnierzy. Mundury wszystkich stopni zaczęły zdobić obszyte srebrnymi i złotymi galonami naramienniki. Ku zdumieniu amerykańskich i brytyjskich fabrykantów taśmy oraz nici do galonów długo zajmowały najwyższe miejsca na liście rosyjskich zamówień zgłaszanych aliantom, zaraz za amunicją i dżipami.

     Sowieccy oficerowie wyszli z samochodu i zaczęli się przechadzać. Wkrótce otoczyła ich grupa polskich żołnierzy, którzy obrzucali ich przekleństwami, wywrzaskiwali pod ich adresem groźby, a nawet sięgali do kabur.

     Zewsząd słychać było dosadne okrzyki.

     - Wynocha, skurwysyny!

     - Wypierdalać!

     - Jazda stąd, bo łby poukręcamy! 

     Jeśli sowieccy oficerowie czuli się zaskoczeni, to musieli być bardzo naiwni. Chociaż same przekleństwa rzeczywiście mogły ich zaskoczyć, bo po rosyjsku klęliśmy nie gorzej od nich… chyba że oni również spędzili kilka miesięcy w łagrze lub sowieckim więzieniu.

     Wśród wrogiego tłumu napierającego "kamandirów" najgłośniej krzyczał sierżant Trusiewicz (…). Był rosłym, silnym mężczyzną o pałąkowatych nogach, wystającym podbródku i wybuchowym temperamencie, jeśli szło o Rosjan. Widziałem, że cały się trzęsie ze zdenerwowania. Ślina pieniła się w kącikach jego warg, gdy wykrzykiwał pod adresem Moskali wściekłe diatryby. Mówił wprost, co myśli o Związku Sowieckim, Stalinie, komunizmie i Armii Czerwonej, która "śmiała wysłać na nasz teren dwa takie gówna".

     Oficerowie stali bladzi i milczący. Wydawali się wystraszeni wrogością i tak gwałtownie okazywaną nienawiścią.  

     - Wracajcie do dżipów, które na pewno zwędziliście Amerykanom, i jazda! Dopókiście cali i zdrowi!

     Sowieci wsiedli do samochodu i odjechali. Kiedy odjeżdżali, ktoś, jak mi się zdawało, rzucił za nimi grudę ziemi.

7. Generał Władysław Anders wśród oficerów 5. Kresowej Dywizji Piechoty.

     Incydent ten miał swoje reperkusje. Rosjanie złożyli u najwyższych władz skargę na złe traktowanie dwóch członków Sowieckiej Misji Łącznikowej przy brytyjskiej 8. Armii, którym "bandyci i chuligani" w polskich mundurach grozili pobiciem i śmiercią. Nie nadeszły do nas w tej sprawie żadne depesze, ale pocztą pantoflową dowiedzieliśmy się, że generał Alexander doradził Sowietom, aby nie ryzykowali i nie wchodzili na teren kontrolowany przez polskie jednostki, może to bowiem prowadzić do jeszcze gorszych zajść. Jeśli rzeczywiście generał Alexander udzielił im takiej rady, to wykazał się zdrowym rozsądkiem. Bo jestem pewien, że gdyby ci dwaj sowieccy oficerowie zaczęli się odgrażać i sięgać po broń osobistą, tłum nie wytrzymałby i obaj straciliby życie. (…) Nigdy nie zapomnieliśmy, jak cierpieliśmy i głodowaliśmy w sowieckich łagrach i więźniach. 

***

Źródła fotografii:

  1. Wikimedia Commons CC BY 2.0.
  2. Wikimedia Commons GFDL.
  3. Domena publiczna. 
  4. Domena publiczna.
  5. Domena publiczna.
  6. Wikimedia Commons CC BY 2.0.
  7. Domena publiczna. 

Bibliografia:

  • Tadeusz Mieczysław Czerkawski: Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 1991.
  • Adam Majewski: Wojna, ludzie i medycyna, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1972.
  • Marek Święcicki:  Za siedmioma rzekami była Bolonia, Rzym 1945.
  • Aleksander Topolski: Bez dachu. Moje wojenne przeżycia na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, Poznań 2012.

Komentarze