Alarm bojowy na ORP "Dzik"! Pierwszy sukces wojenny polskiego okrętu podwodnego we wspomnieniach jego dowódcy

Podchody w głębinach, celnie wystrzelone torpedy, gwałtowny kontratak nieprzyjacielskich eskortowców. Tego wszystkiego doświadczyli marynarze ORP "Dzik" podczas patrolu, który przyniósł polskiemu okrętowi podwodnemu pierwszy sukces bojowy.   

Nowe okręty polskiej floty

Po zaginięciu ORP "Orzeł" jedynym okrętem podwodnym Polskiej Marynarki Wojennej pozostawał sterany służbą ORP "Wilk", który wymagał częstych napraw. Admiralicja Royal Navy zaproponowała więc naszym marynarzom przejecie trzech okrętów podwodnych budowanych dla marynarki tureckiej, jednak działania w tej sprawie polskiego Kierownictwa Marynarki Wojennej były dość opieszałe oraz niezdecydowane i szansa na przejęcie tych jednostek przepadła. Z kolei Brytyjczycy zaoferowali okręt typu "U", na który w końcu zgodzili się Polacy.

1. ORP "Dzik" w całej okazałości. 

Najpierw polską flotę 19 stycznia 1941 roku zasilił ORP "Sokół". Położenie stępki pod bliźniaczego przyszłego ORP "Dzik" nastąpiło 30 grudnia 1941 roku w stoczni Vickers-Armstrong w Barrow-in-Furness. Okręt ten miał być rekompensatą za utracenie eks-amerykańskiego ORP "Jastrząb", zaatakowanego omyłkowo 2 maja 1942 roku przez sojusznicze okręty, płynące w eskorcie konwoju PQ-15 do Murmańska.

Proste, ale tanie

Jednostki typu "U" należały do serii przybrzeżnych okrętów podwodnych, zainicjowanej w 1936 roku budową pierwszego przedstawiciela tego typu - HMS "Undine". W wojennych warunkach ich prostota konstrukcyjna i niski koszt budowy pozwoliły na szybkie uzupełnianie stanów flotylli okrętów podwodnych Royal Navy. Były to ostatnie brytyjskie okręty podwodne, których blachy kadłuba były nitowane. Następna seria "V", będąca ich rozwinięciem, miała już kadłuby spawane. Podział wewnętrzny obejmował trzy przedziały wodoszczelne. Bezpieczna głębokość zanurzenia dla jednostek typu "U" wynosiła 60 metrów - niewiele, ale okręty rekompensowały tę wadę niezwykłą zwrotnością. Warunki bytowe załogi w ciasnych wnętrzach były spartańskie.  

Typ "U" wypierał pod wodą 730 ton, miał długość 60 m, szerokość jego wynosiła 4,88 m. Posiadał napęd dieslowsko-elektryczny: na powierzchni energię zapewniały dwa silniki wysokoprężne o mocy 825 KM, zaś pod wodą silniki elektryczne General Electric o mocy 615 KM. Wynurzony okręt osiągał prędkość 11,7 węzła, a pod wodą 9 węzłów. Głównym uzbrojeniem okrętów były cztery dziobowe wyrzutnie torpedowe 533 mm. Niewielkie rozmiary okrętów pozwalały na zabranie maksymalnie 8 torped. Uzbrojenia dopełniało działo kalibru 76 mm przed kioskiem oraz dwa demontowalne karabiny maszynowe 7,7 mm Lewisa. Zasięg operacyjny jednostek typu "U" wynosił 4050 mil morskich. Zakładana autonomia wynosiła 12 dni, ale zdarzały się patrole znacznie dłuższe, dwudziestodniowe. Załoga składała się z 3-4 oficerów i 32 podoficerów i marynarzy.

Łącznie podczas wojny Brytyjczycy przekazali sojuszniczym flotom 15 jednostek typu "U". Oprócz Polski pływały także pod banderami Francji, Grecji, Holandii, Norwegii i ZSRR.

Przejęcie ORP "Dzik"

ORP "Dzik", który 28 sierpnia 1942 roku został przekazany Polskiej Marynarce Wojennej, miała obsadzić ocalała załoga ORP "Jastrząb" łącznie z dowódcą kapitanem mar. Bolesławem Romanowskim. Okręt wodowano 11 października, a matką chrzestną została żona jednego z pracowników stoczni pani Achton. Biało-czerwoną banderę podniesiono 12 grudnia 1942 roku. Już cztery dni później polscy marynarze przeprowadzali próby odbiorcze i przejmowali okręt od stoczniowców. Forsowne ćwiczenia celem ostatecznego opanowania mechanizmów "Dzika" i zapoznania się z jego właściwościami morskimi rozpoczęły się w grudniu, gdy został przebazowany do Holy Loch w Irlandii w ramach 3. Flotylli Okrętów Podwodnych. Jednostka nosiła numer taktyczny "P 52".

2. Członkowie załogi na pokładzie "Dzika" podczas postoju okrętu w porcie La Valetta na Malcie.

Pod koniec stycznia ORP "Dzik" wszedł w skład 9. Flotylli Okrętów Podwodnych w szkockim Dundee. Wówczas wyszedł w swój pierwszy, siedmiodniowy patrol bojowy u wybrzeży Norwegii. Po powrocie z akcji 13 lutego polski okręt został podporządkowany 7. Flotylli Okrętów Podwodnych. W jej ramach, między 23 lutego, a 2 marca, kapitan Romanowski przeprowadził patrol na Morzu Arktycznym.

Pierwsze celne torpedy

ORP "Dzik" zasłynął prawie roczną, chwilami dość dramatyczną, kampanią śródziemnomorską, gdy zatopił osiem nieprzyjacielskich jednostek pływających. Jego pierwszym sukcesem by atak torpedowy na sporych rozmiarów zbiornikowiec, do czego doszło rankiem 24 maja 1943 roku w rejonie przylądka Spartivento w południowej Kalabrii. Kapitan Bolesław Romanowski tak wspominał tamte chwile:   

    Zanurzyliśmy się jak zwykle przed świtem. Byłem zmęczony. Całą noc spędziłem na pomoście, toteż miałem teraz tylko jedno pragnienie: spać.

    "Dzik" szedł spokojnie na 80 stopach, z minimalną szybkością.

    Wachtę miał porucznik marynarki Plewako. Wydałem mu polecenie jakimi kursami ma chodzić, kiedy ma wyjść na głębokość peryskopową i na co zwracać szczególną uwagę. Poszedłem do mesy i z grubsza się rozebrałem. Na patrolu byłem zawsze przygotowany, aby w każdej chwili móc wyskoczyć do centrali. Wszyscy oficerowie już spali. Nie zapaliłem lampy – przez kotarę przenikała z korytarza wystarczająca ilość światła.

    Leżąc na wznak widziałem manometr głębokości i repetytor żyrokompasu. Tarcze oraz wskazówki były nafosforyzowane i świeciły w ciemności zielonkawą poświatą. Sam nie wiem kiedy zasnąłem. Obudziłem się nagle z przeświadczeniem, że jestem potrzebny w centrali. Zerwałem się, włożyłem pantofle i rozchyliłem kotarę dzielącą mesę od korytarza. Usłyszałem głos Gutka [Plewako-DK]: "Meldować dowódcy".

    Zanim podoficer przyszedł do mnie, byłem już w centrali. Nastawiłem okular na swój rozstaw i wpatrzyłem się w linię horyzontu. Tak, coś szło. Widać było górne części nadbudówek i maszty. Wolno, przez sześciokrotne powiększenie obejrzałem cały horyzont.

3. Kapitan Bolesław Romanowski przy peryskopie ORP "Dzik".

    Z prawej za trawersem, rysowało się wybrzeże Włoch. Góry oglądane z powierzchni morza wznosiły się wysoko. Dokoła nas rozciągało się Morze Śródziemne – gładkie, równe, bez jednej zmarszczki. Był wczesny ranek. Morze miało kolor białawy, z rzadkimi, szarymi smugami. Niebo było czyste, bez chmur.

    Skierowałem "Dzika" na namiar celu, opuściłem peryskop i przeszedłem do stolika nawigacyjnego. Ofuknąłem Gutka, że nie ma pozycji. Nachyliłem się nad mapą i obmyślałem plan ataku. Zdecydowałem się atakować cel z jego prawej burty. W ten sposób będziemy mieli słońce za sobą, co utrudni przeciwnikowi obserwację oraz da nam więcej przestrzeni. Z drugiej strony ląd ograniczałby nam nasze ruchy.

    Moje myśli przerwał głos Gutka nabrzmiały z podnieceniem:

    - Dowódco, to coś fajnego – łajba jak złoto.

    Podszedłem do peryskopu. Rzeczywiście – statek duży i nowoczesny. Jeszcze za daleko, aby go można było zidentyfikować – w każdym razie godny torpedy. Teraz należało określić kurs przeciwnika i jego szybkość, zająć pozycję do ataku i strzelić torpedy. Już nie odchodziłem od peryskopu. Opuszczałem go i podnosiłem w miarowych odstępach czasu, obserwując niebo i horyzont dookoła.

    Po upływie pewnego czasu rozpoznałem, że idzie na nas duży zbiornikowiec. Kursy ma zmienne – więc zygzakuje. Przy którejś z kolejnych obserwacji przed dziobem zbiornikowca spostrzegłem z prawej i lewej burty dwie małe sylwetki. Maszty miały pojedyncze. Jest więc i eskorta.

    Zarządziłem alarm bojowy. Sternik zaczął naciskać na przycisk. Po wszystkich przedziałach okrętu zabrzmiały dzwonki: długi – trzy krótkie – długi – trzy krótkie… Alarm bojowy podwodny.

    Cichy dotychczas okręt nagle się ożywił. Marynarze zrywali się, zwijali hamaki, sprzątali pościel, składali stoły i biegli na stanowiska bojowe. Nasza mała centrala zaroiła się ludźmi. Sprawnie zajęli stanowiska i zaczęli porządkować na sobie ubrania. Niektórzy przybiegli pół nadzy i teraz pospiesznie się ubierali.

    Włączyłem rozgłośnię okrętową i w paru słowach poinformowałem załogę, że atakujemy duży tankowiec eskortowany przez dwa destrojery [niszczyciele-DK]. Dorzuciłem uwagę, że rozkazy należy wykonywać dokładnie i szybko, ale nie nerwowo.

    Z przedziałów zaczęły dochodzić meldunki o gotowości.

    Nie byłem zbyt pewny czy porucznik Noworól da sobie radę z wyważeniem okrętu. Przypomniałem mu więc, że po odpaleniu drugiej torpedy ma otworzyć odwietrznik zbiornika szybkiego zanurzania, zaraz po napełnieniu szasować i odwietrzyć do wnętrza okrętu. "Toto" błysnął białkami oczu i powiedział krótko:

    - Tak jest!

    Andrzej Guzowski obsługiwał kalkulator torpedowy, Gutek prowadził ploting[*]. Załoga była dobrze wyszkolona, więc mogłem do wszystkich swoich podwładnych mieć całkowite zaufanie. Teraz kiedy cel był jeszcze daleko, mogliśmy użyć szybkości nie obawiając się wykrycia przez eskortę. Potem trzeba będzie zachować jak największa ostrożność.

4. Oficerowie ORP "Dzik". Od lewej: kapitan Bolesław Romanowski, porucznik Andrzej Kłopotowski, porucznik Andrzej Guzowski, podporucznik Tadeusz Noworól, podporucznik Gustaw Plewako.  

    Zeszliśmy na 60 stóp, przecięliśmy kurs celu i zawróciliśmy na kurs ataku. Zwolniłem szybkość i gdy okręt stracił inercję kazałem wyjść na głębokość peryskopową. Używałem peryskopu wachtowego.

    - Peryskop góra!

    Mat Filipczuk podniósł dźwignię – zasyczała oliwa w prasie i peryskop zaczął się podnosić. Gdy okular wychylił się ze studzienki rozłożyłem rączki. W prawej ręce miałem podniesienie od -5 stopni do +70 stopni, w lewej – powiększenie półtora – i sześciokrotne, które mogłem dowolnie zmieniać.

    Obrzuciłem wzrokiem horyzont i skierowałem peryskop na cel. Za mną stał bosman Magdziarek, napierając na moje plecy swą potężną klatką piersiową. Jego zadaniem było odczytywanie danych z peryskopu.

    - Kąt kursowy – top!

    Poszły w ruch stopery, Magdziarek podał stopnie. Pokręciłem manetką dalmierza.

    - Odległość  - top!

    Złożyłem rączki peryskopu. Obserwujący moje ruchy mat Filipczuk opuścił dźwignię – peryskop bezszelestnie schował się do studzienki.

    - Kąt biegu? – zapytał Andrzej. Podałem mu – nastawił na kalkulatorze.

    - Odległość do celu – 8400, kurs celu – 220 – podał Gutkowi. Gutek naniósł na wykres.

    Rzuciłem okiem na zanurzenie, położenie sterów głębokości, obroty motorów – wszystko było w porządku. Znów podniosłem peryskop:

    - Kąt kursowy – top. Odległość – top. Peryskop – dół.

    - Kąt biegu  - prawo 10.

    - Odległość do celu 700, kurs celu 215 – podał Andrzej.

    Po chwili Gutek meldował:

    - Szybkość celu 8 węzłów.

    - Nastawić? – zapytał Andrzej.

    - Nie, niech pan poczeka – odpowiedziałem.

    Zbiornikowiec był nowoczesny, dawałem mu na oko - 7-8.000 ton. Powinien iść co najmniej z szybkością 12 węzłów. Pomiar bazowaliśmy na założonej wysokości celu. Wobec powyższego cel musiał być większy niż zakładałem.

    - Gutek – powiedziałem – daj mu pan większą wysokość.

    Podniosłem peryskop, wziąłem kolejne obserwacje.

     - Cel zrobił zwrot na kurs 280 – rzucił Andrzej.

5. "Jolly Roger" - piracka flaga ORP "Dzik", podnoszona podczas powrotu z zakończonego sukcesem patrolu. Poszczególne symbole oznaczają odniesione sukcesy.  

    Atak rozwijał się pomyślnie. Byliśmy na zewnątrz zygzaku, mogliśmy więc dojść do strzału na zbliżającej gałęzi zygzaku lub oddalającej. W pierwszym wypadku atak wypadnie na małą odległość, ale jeden eskortowiec przejdzie obok nas. W drugim – torpedy miały do przebycia dłuższą drogę. W każdym razie cel nam nie ujdzie.

    Wziąłem jeszcze dwa pomiary. Ustaliliśmy szybkość celu na 14 węzłów, czas zygzakowania – 4 minuty.

    Przeszedłem na peryskop bojowy. Teraz przed podniesieniem peryskopu, gdy rozkładałem rączki, na moich rękach kładł swe dłonie Magdziarek i kreskę na peryskopie nastawiał kąt kursowy podany przez Andrzeja Guzowskiego.

    Schylony nad studzienką czekałem w przysiadzie na ukazanie się głowicy peryskopu. Podnosiłem się wraz z peryskopem przywarłszy oczy do okularu. Widziałem najpierw zieloną wodę, która szybko jaśniała aż do mętnej bieli, wreszcie – jaskrawe światło – kłujące aż w oczy – znaczyło przebicie powierzchni przez peryskop.

    - Top – peryskop się zatrzymał. Mały szybki ruch w prawo oraz w lewo i nitka peryskopu spoczywała na celu.

    - Kąt kursowy – top. – Peryskop szedł w dół. W ułamku sekundy musiałem określić kąt biegu i położenie eskortowców oraz najważniejszy dla nas  - kąt biegu celu.

    Teraz mogłem ocenić nasz cel. Był to piękny, nowoczesny statek z maszyną na rufie i pomostem nawigacyjnym na śródokręciu. W świetle wschodzącego słońca lśnił świeżą farbą: szarą – kadłuba i białą nadbudówek. Zdawał się być olbrzymi.

6. Włoski wodnosamolot typu CANT Z.506B.

    Zdecydowałem się wystrzelić cztery torpedy nastawione na 14 stóp – salwą skoncentrowaną. Wydałem rozkazy. Na tablicy rozkazów torpedowych zapaliły się światła "gotów". Podsłuchowiec meldował co chwila namiar na cel. Kazałem mu pomijać bliższy eskortowiec.

    Zbliżała się końcowa faza ataku. Gołym uchem słychać było narastający odgłos śrub. Zauważyłem niepokój w oczach niektórych ludzi. Uśmiechnąłem się i powiedziałem:

     - Spokojnie – przejdzie blisko. Jeśli dotychczas nas nie wykrył – nie wykryje nas wcale.

    Gdy eskortowiec minął nas, podniosłem peryskop: cel szedł tak, jak powinien. Nie wytrzymałem i przekręciłem peryskop, by rzucić okiem na eskortowiec. Był to piękny niszczyciel. Odchodził od nas i robił zwrot w prawo. Teraz musieliśmy tylko czekać, aż cel najdzie na pozycję do strzału.

    - Cel trzy minuty na kursie, pozostała jedna -  meldował Gutek.

    - Namiar lewo 25! – zameldował podsłuch.

    - Uwaga przy aparatach! – rozkazałem: - Peryskop góra!

    Gdy peryskop przebił powierzchnię – zdębiałem.

    Cel zrobił niespodziewany zwrot w lewo. Miast prezentować nam całą burtę zwracał się do nas sektorem rufowym.

    Zapomniałem o całej ostrożności. Skoczyłem do kalkulatora. Odrzuciłem Andrzeja i nastawiłem kąt biegu. Odczytałem błyskawicznie kąt celowania i znów rzuciłem się do peryskopu. Dziób celu dotykał nitki peryskopu.

    Ryknąłem:  

    - Pal!

    Po ułamku sekundy, który zdał się wiecznością, "Dzik" szarpnął się do tyłu, jakby natknął się na jakąś przeszkodę. Pierwsza torpeda poszła.

    - Peryskop w dół!

    "Dzik" zadrżał po raz drugi, trzeci, czwarty. Torpedy wyszły. W uszy uderzyło zwiększone ciśnienie powietrza. Przez moment byłem na pół głuchy. Czułem pod nogami jak okręt zwiększa trym na dziób. Dałem komendę:

    - Oba motory – cała naprzód! Ster lewo na burtę!

    - Ster leży lewo na burtę! – odkrzyknął sternik, mat Kmiecik.

    Telegrafy maszynowe oddzwoniły "cała naprzód". Wskazówki tachometrów zaczęły się przesuwać na coraz większe obroty. Dał się słyszeć świst naszych śrub.

    - Zanurzenie 200 stóp! – rzuciłem por. Noworólowi.

    - 200 stóp! – odparł "Toto" i dał rozkaz: Odpompować z trym dziób i trym rufa po 20 galonów.

    Teraz, gdy nasze cztery torpedy gnały do celu z szybkością 45 węzłów, gdy w wodzie był szum i zamęt spowodowany wystrzeleniem torped – dalsza dyskrecja była zbyteczna. Musieliśmy jak najdalej odsunąć się od miejsca ataku i to w krótkim czasie. Schodziliśmy głębiej, by nad "Dzikiem" położyć kilka warstw wody o różnej temperaturze. Utrudni to kontratakującym niszczycielom ustalenie naszej pozycji.

7. Torpedowiec "Clio" - jeden z eskortowców osłaniających zaatakowany przez "Dzika" zbiornikowiec.

    Po trzech minutach zwolniliśmy obroty na najcichsze. Podsłuch melduje namiary na destrojery – zbliżają się szybko. Teraz dopiero zorientowałem się, że nie słyszałem wybuchu torped.

    - Chybiliśmy? – zapytałem.

    Gutek wyszczerzył zęby:

    - Nie dowódco – druga i trzecia w celu, mam ich wybuchy na stoperze.

    Byliśmy przygotowanie na atak bombami głębinowymi. Długo nie musieliśmy na nie czekać. Pierwsza seria padła dość daleko, druga bliżej. Podsłuch zameldował:

    - Idzie na nas dużą szybkością – kąt kursowy stały.

    Za chwilę usłyszeliśmy wszyscy głos podobny do zbliżającego się  pociągu pospiesznego. Z sekundy na sekundę hałas narastał, by wreszcie osiągnąć swe maksimum. W tym momencie padły bomby. Kilka żarówek zgasło, z kadłuba posypał się korek, z włazów siknęła woda. To naddała się guma.

    Dalsze bomby padły w dużej odległości od nas. W sumie oba destrojery rzuciły 62 bomby, z czego 12 blisko nas, a 6 – nad nami. Widać było, że nieprzyjaciel nie zadał sobie trudu z ustaleniem naszej pozycji i rzucał bomby na oślep. Seria rzucona nad nami była przypadkowa.

    Gdy podsłuch zameldował, że oba eskortowce kręcą się daleko, wyszliśmy na głębokość peryskopową. Przez bojowy peryskop zlustrowałem horyzont – nic w pobliżu nie było. Przeszedłem na peryskop wachtowy.

    Z morza podnosił się ogromny słup czarnego, kłębiącego się dymu. Wzbijał się znacznie wyżej od gór wybrzeża. To palił się zbiornikowiec. Obok kręciły się na dużej szybkości dwa nowoczesne niszczyciele. Nad pobojowiskiem unosił się wodnosamolot typu "Cant".

    Obejrzawszy jeszcze raz niebo i horyzont, pozwoliłem paru ludziom z załogi popatrzeć na rezultat naszego ataku. Włączyłem rozgłośnię okrętową i podziękowałem całej załodze za dobre wykonanie obowiązków. Radosne głosy rozległy się na okręcie.

    Zarządziłem odbój alarmu bojowego i załadowanie zapasowych torped. Gdy ustał ruch na okręcie i życie wróciło do normy, zostawiłem wachtę w centrali z kolejnym oficerem na czele i położyłem się. Lecz zasnąć nie mogłem. Przeżywałem atak jeszcze raz i przeprowadzałem w myśli wszystkie kalkulacje

Trafiony, ale niezatopiony   

ORP "Dzik" jeszcze przez kilka dni patrolował przydzielony mu akwen Morza Śródziemnego, po czym 28 maja wszedł do bazy na Malcie. Polskiej załodze przyznano zatopienie zbiornikowca o wyporności 12.000 ton. Marynarze otrzymali liczne gratulacje za udaną akcję, m.in. od Naczelnego Wodza generała broni Władysława Sikorskiego, szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej wiceadmirała Jerzego Świrskiego i dowódcy brytyjskiej floty śródziemnomorskiej admirała Andrew B. Cunninghama. 

8. Wśród oficjeli, którzy przysłali na ORP "Dzik" depesze gratulacyjne z okazji pierwszego sukcesu bojowego, był m.in. dowódca brytyjskiej floty na Morzu Śródziemnym admirał Andrew B. Cunningham.

Atakowaną przez polski okręt podwodny jednostką był włoski zbiornikowiec  "Carnaro" - nowoczesny, oddany do służby w lutym 1943 roku statek o długości 152 m i pojemności 8257 BRT. "Carnaro" płynął z Augusty do Mesyny w eskorcie torpedowców "Groppo" i "Clio".

Z czterech wystrzelonych przez "Dzika" torped trafiła jedna, której wybuch wywołał eksplozję wtórną, być może przewożonego paliwa. Spowodowało to unieruchomienie zbiornikowca i rozległy pożar oraz jeszcze kolejne dwie eksplozje, co przekonało polskiego dowódcę, że jednostka jest skazana na zagładę. Włosi co prawda zdołali odholować ciężko uszkodzonego "Carnaro" do portu w Neapolu, ale do kapitulacji Włoch nie został on wyremontowany, a po przejęciu przez Niemców, w obliczu utraty przez nich Neapolu, zatopiony w porcie 17 września 1943 roku, by nie wpadł w ręce Aliantów.   

*** 

Źródła zdjęć:

  1. Domena publiczna.
  2. Domena publiczna.
  3. Domena publiczna.
  4. Ośrodek Karta.
  5. Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0.
  6. Domena publiczna.
  7. Domena publiczna.
  8. Domena publiczna. 

Bibliografia:

  • Zbigniew Damski: Polacy na śródziemnomorskim teatrze wojny 1939-1944, Warszawa 1997.
  • Bernard Ireland: Wojna na Morzu Śródziemnym, Warszawa 2006.  
  • Tadeusz Kasperski: Patrole bojowe ORP "Dzik". Akcje z Malty i Bejrutu, "Morza i Okręty" 2016, nr spec. 6.    
  • Bolesław Romanowski: "Dzika" szable tną dobrze…, "Morze" 1957, nr 6.        


[*] Wykaz kursów własnych i nieprzyjaciela.

Komentarze