Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da… Lwów w pierwszych tygodniach operacji "Barbarossa" we wstrząsających wspomnieniach polskiego mieszkańca
Tuż po zajęciu Lwowa we wrześniu 1939 roku Sowieci zaczęli wprowadzać tam swoje porządki. Oznaczało to planowe wyniszczanie polskich elit oraz wszelkich innych "elementów kontrrewolucyjnych" poprzez masowe aresztowania i deportacje. Po agresji Niemców na Związek Sowiecki nastąpił kolejny krwawy rozdział w historii miasta. Tym razem enkawudzistów zastąpili siepacze z Einstazgruppen i współpracujący z nimi nacjonaliści ukraińscy, a ostrze represji zostało skierowane głównie przeciwko żydowskiej ludności miasta, choć nie tylko.
Bomby niemieckie spadły na Lwów już 22 czerwca, powodując wybuch paniki wśród Sowietów. Rozpoczęła się masowa ucieczka przedstawicieli sowieckiej administracji i wojska oraz ich rodzin. Natomiast NKWD rozpoczęła egzekucje przetrzymywanych we lwowskich więzieniach aresztantów. Zamordowanych zostało wówczas 2,5-4 tys. przetrzymywanych tam osób.
O świcie 30 czerwca do Lwowa wkroczył złożony z Ukraińców batalion "Nachtigall" ("Słowik"), a kilka godzin później do miasta dotarła 1. Dywizja Strzelców Górskich Wehrmachtu. Żołnierze batalionu "Nachtigall" w sile około 350 ludzi umundurowani byli w uniformy Wehrmachtu, na które naszywali sobie niebiesko-żółty wyróżnik. Wkraczające oddziały zostały entuzjastycznie powitane przez ukraińską ludność, liczącą, że Niemcy pozwolą im na stworzenie własnego państwa. Jeszcze tego samego dnia uchwalony został "Akt odnowienia Państwa Ukraińskiego". Zapowiedziano w nim współpracę z III Rzeszą pod przywództwem Adolfa Hitlera, sformowano też rząd złożony z członków banderowskiej frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, na którego czele stanął Jarosław Stećko, jeden z jej czołowych przywódców. Jeszcze tego samego dnia na murach lwowskich kamienic pojawiły się odezwy OUN-B, obwieszczające powstanie niezależnego, zjednoczonego państwa ukraińskiego, w których wzywali: "Lachów, Żydów i komunistów niszcz bez litości, nie miej zmiłowania dla wrogów Ukraińskiej Rewolucji Narodowej".
1. Lwowscy cywile witają wkraczających do miasta żołnierzy niemieckich. |
Nowo utworzona milicja ukraińska już pierwszego dnia zainicjowała pogrom ludności żydowskiej, zachęcając do niego mieszkańców Lwowa. Wykorzystano przy tym wzburzenie mieszkańców miasta po odkryciu ofiar enkawudzistów w budynkach lwowskich więzień. Żydów wyciągano z domów, zgarniano z ulic i zapędzano na dziedzińce więzień NKWD. Dał tu o sobie znać stereotyp tzw. "Judeobolszewizmu", gdyż świetnie pamiętano, że część Żydów z wielkim zadowoleniem witała Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Nikt nie myślał, że również część przedstawicieli tej narodowości padło ofiarą sowieckich represji. Ponadto w utworzonej przez Sowietów milicji nie brakło także Ukraińców. W rezultacie w lipcu 1941 roku we Lwowie doszło z inspiracji banderowców do dwóch dużych pogromów ludności żydowskiej (kolejny rozpoczął się 25 lipca), w których zostało zamordowanych od 3 tys. do 9 tys. osób. Przy czym bezpośrednio z rąk podburzonego tłumu, Ukraińców jak i incydentalnej liczby Polaków, zginęło prawdopodobnie kilkuset Żydów. Zdecydowana większość straciła życie w wyniku egzekucji dokonywanych przez żołnierzy Wehrmachtu i batalionu "Nachtigall" oraz jednostkę specjalną Einsatsgruppe C – wspartych przez ukraińską milicję. Część Żydów miała zostać straconych na podstawie list proskrypcyjnych, przygotowanych wcześniej przez miejscowych działaczy OUN. Wkrótce ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli także porachunki z Polakami.
Świadkiem tych wszystkich tragicznych wydarzeń, a po części i mimowolnym uczestnikiem, był Jacek Edward Wilczur, wówczas 16-letni młodzieniec. Oto fragmenty jego dziennika, który zaczął prowadzić od pierwszego dnia rozpoczęcia operacji „Barbarossa”:
22 czerwca
Staliśmy przed wejściem do
kina "Kopernik" przy ul. Kopernika. Nasz nauczyciel kupował bilety na poranek.
Od strony dworca usłyszeliśmy wybuchy jakby pocisków artyleryjskich albo bomb.
W minutę albo dwie po tym wybuchy rozległy się o wiele bliżej i usłyszeliśmy
samoloty. Bomby czy pociski uderzały gdzieś blisko, bo słychać było huk i
walenie się murów. Nauczyciel powiedział, że to na pewno manewry, ale mimo to
już nie poszliśmy do kina. Kazał nam rozejść się do domów (…). Po powrocie
dowiedziałem się, że miasto było bombardowane. Kilka domów zostało zawalonych,
że są zabici i sporo rannych. Ojciec mówi, że to nowa wojna.
23 czerwca
Nikt dzisiaj nie spał w naszej kamienicy. Zresztą w nocy trwało bombardowanie. O godzinie 5 nad ranem ogłoszono komunikat z Moskwy o nagłej napaści na Związek Sowiecki i o rozpoczęciu przez Niemców wojny. W komunikacie stwierdzono, że wojnę tę Niemcy przegrają.
2. Lwów - czerwiec 1941 roku. |
Z żywnością nie jest najgorzej, ale już się daje odczuwać jej brak. Można jeszcze kupić śledzie zwykłe i suszone, chleb, sól i inne produkty. Z mięsem gorzej. Co kilka godzin w którymś sklepie wydają cukier i konserwy rybne.
24 czerwca
Rosjanie cofają się i ludzie
mówią, że lada dzień do miasta wejdą Niemcy. Już w kilku punktach strzelano z
okien i piwnic do wycofujących się wojsk rosyjskich. Najgorsza jest grupa
nacjonalistów i dywersantów ukraińskich w śródmieściu. Zajmują kilka domów przy
ul. Strzeleckiej, na pl. Strzeleckim i w domach przy kościele Panny Marii
Śnieżnej. Kilku z nich Rosjanie schwytali i rozstrzelali. Inni nadal strzelają.
Ukraińcy obezwładnili proboszcza parafii Matki Boskiej Śnieżnej i z okien
kościelnych ostrzeliwali kolumnę wojskową na pl. Krakowskim. Rosjanie ustawili
działo czołgowe do strzału w stronę kościoła, ale ludzie prosili ich, aby nie
niszczyli polskiego kościoła, bo to nie Polacy ostrzeliwują kolumnę wojskową,
tylko nacjonaliści ukraińscy. Oficer, czołgista, posłał żołnierzy, aby
sprawdzili, kto strzela. Ukraińców wykurzono i kościół pozostał cały.
25 czerwca
Rosjanie ogłosili, że kto z
mieszkańców chce, może wycofać się razem z armią. Pociągi odjeżdżają z dworca
Podzamcze i są tak przepełnione, że ludzie siedzą w oknach. Wyjeżdżają przede
wszystkim rodziny urzędników i pracowników sowieckich, ale też sporo Polaków,
którzy nie chcą wpaść w niemieckie ręce. Rosjanie wyraźnie wycofują się nie
tylko z miasta, ale z całej Małopolski Wschodniej (…). Wycofujące się kolumny
idą w szyku bojowym. Przed nimi i po bokach pod ścianami domów maszerują
żołnierze z bronią skierowaną w okna domów po przeciwnej stronie ulicy. Od
czasu do czasu strzelają. Obecnie, po kilku zamachach urządzonych przez
nacjonalistów ukraińskich, oddziały mają się już na baczności. Jeżeli zdarzy
się, że grupa wojskowa zatrzymuje się na wypoczynek, żołnierze oddają ludności
swój chleb, konserwy, nierzadko i bieliznę. Miasto jest bombardowane przez
samoloty (…). Wozy milicyjne codziennie zwożą zabitych do kostnic przy
cmentarzach. Władze wojskowe uprzedzają, aby nie podnosić z ulicy żadnych
torebek z cukierkami albo czekoladą. Podobno są dowody na to, że dywersanci
niemieccy podrzucają zatrutą żywność (…). Ludzie mówią, że Stalin zapowiedział
klęskę Niemiec. Nie wydaje nam się, aby to mogło szybko nastąpić, tym bardziej,
że Rosjanie się wycofują.
28 czerwca
W kilku punktach miasta ludzie
rozbili i obrabowali sklepy państwowe, tak jakby już żadnej władzy nie było.
Tak zrobiono tam, gdzie nie ma w pobliżu komisariatów milicji. Najbardziej
głupie jest to, że rozbijają na przykład sklepy z artykułami sportowymi albo z
papeterią.
Mieszkańcy boją się jeszcze
ruszać sklepy w śródmieściu, ale na peryferiach miasta mało gdzie pozostał
pełny sklep. Zresztą sami sprzedawcy przychodzą cichaczem i wybierają towar.
29 czerwca
Dzisiaj miasto było już
niczyje. Przez cały dzień widziałem dwóch żołnierzy rosyjskich. Nacjonaliści
ukraińscy wychodzą z domów. Nie boja się nikogo, bo nie ma władzy w mieście.
Podobno patrole niemieckie stoją już na rogatkach od strony ul. Janowskiej.
Najbardziej rozgorączkowani są Żydzi, którzy boją się nie tyle Niemców, co
ukraińskich faszystów. Niektórzy oddają na przechowanie sąsiadom-Polakom
cenniejsze rzeczy, meble, odzież, a nawet dzieci. (…) Sąsiedzi nasi – ukraińscy
nacjonaliści – takim wzrokiem patrzą na wszystkich, że można się domyślić, co
by to było, gdyby mogli działać swobodnie.
30 czerwca
Wojska niemieckie zajęły
jednocześnie miasto z kilku stron. Piechota weszła od ulicy Żółkiewskiej i
Zamarstynowa, a czołgi od Gródeckiej i lasku Brzuchowickiego. Od strony
Personkówki wjechali Niemcy na motocyklach i wozach pancernych. Dworce
kolejowe, Cytadelę, budyni więzienne i pocztę zajęły oddziały ukraińskich
nacjonalistów. Niemcy gotują w kotłach i kuchniach polowych pod gołym niebem i
tu wyrzucają resztki. Wokół kotłów kręci się dużo biedoty i dzieci. W dawnym
budynku NKWD można jeszcze znaleźć ziemniaki i resztki sucharów.
1 lipca
Dzisiaj na pl. Strzeleckim
zatrzymały się samochody, a ubrany w niemiecki mundur żołnierz spytał mnie po
ukraińsku, gdzie jest ul. Czwartaków i zażądał wskazania drogi. Jeden wóz
pomalowany był na kolor ochronny, a drugi to kryta celtą buda, która na
drzwiach szoferki miała wymalowane ważki (…). Przy ul. Czwartaków był jeden dom
zajęty przez wojsko niemieckie. Przed nim stał strażnik z automatem. Podoficer
dał mi paczkę papierosów, pół chleba i kazał poczekać. Po jakimś czasie wrócił
z budynku z innymi żołnierzami, wśród których było dwóch cywilów. Kiedy jednemu
odchyliła się poła marynarki, zauważyłem kaburę z pistoletem. Oglądali mnie
przez dłuższą chwilę, a potem jeden z cywilów spytał po polsku, czy chcę
zarobić.
3. Ukraińscy żołnierze batalionu "Nachtigall". |
Kiedy odpowiedziałem, że tak,
wtedy spytał mnie, czy umiem sprzątać i trzymać język za zębami. Powiedziałem,
że umiem te rzeczy, ale on wyraził wątpliwość, czy w pojedynkę dam radę
utrzymać w czystości cały budynek. Poradził mi, żebym sobie znalazł jeszcze
jednego mikrusa (…). Oprócz tego mamy czyścić buty i pasy skórzane. Z miasta
przyprowadziłem Krzyśka, z którym się przyjaźnię. U nich jest wielka bieda.
Podobnie jak w moim przypadku, Krzysiek pochodzi z zamożnej rodziny, jego
rodzice mieli wcześniej majątek, folwarki. Sowieci, a potem Niemcy zabrali im
wszystko. Pozwolono nam sypiać w suterenie, obok kotłowni. Jedzenia mamy dosyć
i zbieramy do puszek zupę, chleb i tłuszcz. Jutro zaniesiemy to do domu.
Dzisiaj trzepaliśmy chodniki i paliliśmy śmieci na podwórzu. Krzysiek mówi,
że ci żołnierze nie są tacy zwykli,
jeżeli mają w sypialniach chodniki i piją wino.
2 lipca
Wieczorem policja ukraińska
oblała benzyną i spaliła wielką synagogę żydowską na Starym Rynku. Była to
wspaniała budowla. Podobno drugiej takiej nie ma w Europie. Ogień był tak
silny, że w kamienicach wokół niej szyby z gorąca wgięły się do środka. Koledzy
moi, którzy mieszkają w pobliżu, mówili, że do ognia wrzucono kilku Żydów.
Od niemieckiego żołnierza
otrzymałem paczkę papierosów, którą oddałem ojcu. Zarobiłem również jedną markę
niemiecką za wskazanie drogi niemieckim motocyklistom.
3 lipca
Spaliśmy z Krzyśkiem w
kotłowni, kiedy nad ranem przyjechali Ukraińcy w niemieckich mundurach.
Mieliśmy sporo roboty, bo buty żołnierzy były zabrudzone gliną, błotem, a nawet
kałem. Kilku z nich miało spodnie poplamione krwią. (…) Ich samochody były
uwalane błotem i gliną. Tego dnia zarobiliśmy sporo chleba, sera szwajcarskiego
i smalcu. Nie dają nam za prace pieniędzy, tylko żywność. Wszystko zaniosłem do
domu. (…). Papierosy oddałem ojcu, który mimo trudności nie może przestać
palić. Potem oddałem mamie wszystkie pieniądze, które udało mi się zebrać za
czyszczenie butów żołnierzom na ul. Czwartaków.
4 lipca
Dzisiaj żołnierze wyjechali
późno wieczorem i widziałem jak ładowali broń. Wiemy już na pewno, że biorą
udział w egzekucjach. Wracając, przywieźli ze sobą dwa samochody ubrań
cywilnych, okularów, butów i teczek. Prócz tego w wozach było kilka waliz.
Wszystko to zanieśli do wielkiego pokoju na parterze i kazali nam czyścić. Na
ubraniach nie było krwi, ale były powalane ziemią i gliną. Podoficer kazał nam
dokładnie przeglądać kieszenie i całą ich zawartość wrzucać do walizy. Wozy
wróciły z Wólki, a żołnierze klęli dojazd do tej części miasta[1].
5 lipca
Dzień był podły. Żołnierze
dwukrotnie wyjeżdżali: raz nad ranem, a raz późno wieczorem. Po powrocie zbili
mnie i Krzyśka tak, że w tym dniu nie poszliśmy nawet do pokojów po zupę.
Zauważyłem, że wśród nich jest dwóch oficerów z trupimi czaszkami na czapkach i
literami SS na klapach. Jeden z nich mówi po ukraińsku (…). Z drugiego wyjazdu
żołnierze przywieźli sporo odzieży. Dzisiaj w czasie czyszczenia ubrań
poplamiliśmy sobie ręce krwią, która częściowo zdążyła skrzepnąć. Mam trochę
chleba z wczorajszego dnia, ale nie pozwalają nam z Krzyśkiem wychodzić poza
budynek.
6 lipca
Żołnierze wyjechali w nocy, a wrócili o 7 rano i poszli spać. Buty mieli obłocone i kazali nam czyścić wnętrza wozów. W budach znaleźliśmy kilka banknotów. Czuć było ludzkimi odchodami. Pomagał nam jeden z kierowców. Kiedyśmy skończyli robotę, powiedział, że gdybyśmy komuś powtórzyli, co się dzieje w domu przy ul. Czwartaków, to zastrzelą nas i wrzucą do ustępu. W wozie znalazłem złotą obrączkę, którą oddałem szoferowi. Po południu było jakieś święto. Jeszcze w obiad posypano podwórze świeżym piaskiem. (…) Przywieziono ścięte gałązki jedliny i ozdobiono nimi wnętrza pokoi. Zamiast jednego strażnika na warcie stało dziś dwóch, w tym jeden podoficer. Po obiedzie przyjechała ciężarówka, z której wyniesiono skrzynki z wódką i winem, paczki czekolady, mięso i chleb. Kucharz z dwoma pomocnikami robili kanapki i zastawiali stoły. Przy tej okazji dostaliśmy z Krzyśkiem sporo przylepek chleba i obrzynków kiełbasy. W największym pokoju, gdzie stał stół, ozdobiono jedliną wiszący tam portret Hitlera. Około godziny 18 przyjechały trzy samochody. Wysiedli z nich oficerowie i jeden jeszcze żołnierz w mundurze, ale bez odznak. Tamci okazywali mu dużo szacunku.
5. W lipcu 1941 roku żydowska ludność Lwowa padła ofiarą dwóch dużych pogromów, inspirowanych przez niemieckich okupantów i ukraińskich nacjonalistów. |
Przez cały wieczór pito w budynku, a wrzaski były takie, że
ludzie przystawali na ulicy. Wartownicy zmieniali się co pół godziny i szli do
budynku pić. Jeden z nich – nazywali go Stećko – dał mi 100 papierosów i
pudełko szprotek. Pokazał mi złoty zegarek i powiedział, że to „geschenk” za
dobrą służbę dla Wehrmachtu. Kiedy wieczorem goście wyjeżdżali, stałem przy
wejściu do budynku. Mężczyzna, ubrany w mundur bez dystynkcji, spytał dowódcę
kompanii ukraińskiej, kim jesteśmy. (…) Późno w nocy wartownik obudził nas i
zaprowadził do dowódcy. Ten spytał, czy wiem, co za wojsko zajmuje ten budynek.
Powiedziałem, że Wehrmacht. Oficer kazał mi opowiedzieć o swoim domu, o
rodzicach i o tym, jak to się stało, że znalazłem się na pl. Strzeleckim, kiedy
stanęły tam wozy z ważkami. Potem powiedział mi, że tu stacjonował oddział
armii niemieckiej, który walczył z bandami dywersantów. Obecnie oddział odchodzi
na front do Rosji. Dał nam po trzy chleby i do podziału kilka konserw. Poza tym
pozwolił nam wybrać sobie w magazynie po jednej parze butów.
Powiedział nam też, że ze
względu na interes armii nie wolno nam mówić nikomu o tym, co widzieliśmy, bo w
przeciwnym wypadku będziemy mieli do czynienia z sądem polowym.
Kiedy z Krzyśkiem
opuszczaliśmy budynek na ul. Czwartaków, zauważyłem, że niektórzy żołnierze pakowali
się, spinali wielkie torby polowe na rzemienie i czyścili walizy (…).
8 lipca
Niemcy wywożą autami ludzi za
miasto – na piaski, koło Winnik – i tu rozstrzeliwują z karabinów maszynowych.
Oprócz rozstrzeliwanych Żydów są Polacy – działacze społeczni i polityczni,
młodzi księża katoliccy.
Ukraińscy nacjonaliści stoją
na rogach ulic i dokładnie przyglądają się przechodzącym. Od czasu do czasu
każą komuś odejść na bok i zabierają tych ludzi. Zatrzymują również kobiety –
najczęściej Żydówki, ale nie tylko. Kobiety czasem wracają, a czasem nie. W tym
drugim przypadku ludzie mówią, że im ładniejsza, tym gorzej dla niej.
Dziewczęta naszych sąsiadów wróciły i teraz z nikim nie rozmawiają (…).
6. Każdy, wobec którego zaistniało najmniejsze podejrzenie, że jest Żydem, był prześladowany. |
9 lipca
Niemcy zajęli i
zagospodarowali budynki więzienne przy ul. Łąckiego, Zamarstynowskiej i
Kazimierzowskiej. Do budynku przy Pełczyńskiej zwożą nauczycieli, pisarzy,
oficerów. We Lwowie działa jakaś grupa wojskowa, która nie zabija zwykłych
Żydów ani zwykłych Polaków. Ci Niemcy mają listę z nazwiskami i adresami, poza
tym miejscowi nacjonaliści ukraińscy służą im informacjami. Wszystkich
aresztowanych zwożą najpierw do siebie, a potem na cmentarz żydowski przy ul.
Janowskiej. Rozstrzeliwuje ich specjalna grupa. (…) Ci Niemcy chodzą w
zielonkawych mundurach, a niektórzy z nich mają wszyte w mankiety mundurów
czarne opaski. Są również i tacy, którzy mają naszyte litery SS, a oprócz nich
inni, bez żadnych odznak. Na ich samochodach wymalowane są symbole ptaków,
ważek i komarów.
Najwięcej wśród nich
Ukraińców, ale jest też kilku Niemców. Każdy z nich ma oprócz automatu lub
karabinu jeszcze pistolet na pasie, a wielu nosi bagnety wojskowe. Ukraińcy i
Niemcy ze specjalnej grupy mordują ludzi w kilku miejscach miasta. (…) Ustawia
się wówczas więźniów w dole pod pagórkiem piaskowym, a Niemcy strzelają do nich
z karabinów i automatów. Po każdej salwie oficer albo podoficer dowodzący
egzekucją podchodzi do lezących i każdemu strzela w głowę. Gorzej jest z
ludźmi, których zabija się w budynkach policji i bojówek. Ci przed śmiercią są
jeszcze bici.
Zobacz także: Fragment niemieckiego filmu, nakręconego podczas pogromu we Lwowie w lipcu 1941 roku.
11 lipca
W czasie egzekucji na
Kortumowych Górkach udało się jednemu z rozstrzeliwanych uciec. Obecnie ukrywa
się obok nas, u sąsiada Ukraińca, który nie wyda go, bo sam jest przeciwko
Niemcom. Ten uciekinier jest inżynierem chemikiem i pracował przed wojną w
zakładzie naukowym Politechniki Lwowskiej. W dzień przebywa u sąsiada, a na noc
przychodzi do nas i sypia na poddaszu. Z obcymi ludźmi boi się rozmawiać, ale
nam opowiedział, jak to było u Ptaszników. Aresztowano go 2 lipca i wieczorem,
razem z innymi, został przewieziony do budynku dawnego więzienia – Brygidek.
Wszystkich tych ludzi wprowadzono do korytarza i trzymano w takim tłoku, że nie
można było się ruszyć i niektórzy załatwiali na miejscu swoje potrzeby. Po
pewnym czasie zaczęto ich pojedynczo wywoływać w stronę drzwi na zewnętrzny dziedziniec
więzienny. Kiedy aresztant wychodził z korytarza, za drzwiami otrzymywał cios
młotem w skroń. Wtedy upadał, a stojący obok Ukrainiec w mundurze Wehrmachtu –
uzbrojony w karabin z nasadzonym bagnetem – przekłuwał serce i brzuch leżącego.
Inni odciągali ciało i wrzucali je na stojący obok wielki wóz.
Kiedy nasz inżynier miał dostać młotem, zjawił
się jakiś oficer w mundurze Wehrmachtu, z czarną opaską wszytą w mankiety
rękawa. Kazał przerwać zabijanie i odwołał na bok Ptaszników. Zaraz po tym
włożono resztę zabitych na wóz, który wyjechał przez bramę od strony ul.
Karnej. Inżyniera i resztę więźniów wprowadzono do korytarza. W ciągu godziny
przyjechało dziesięć dużych samochodów, które stanęły obok bramy wejściowej
przy Kazimierzowskiej. Do każdego wepchnięto ilu się tylko dało aresztantów, a
między jednym a drugim wozem jechali na odkrytych małych samochodach Ptasznicy.
Ulicami Kazimierzowską, Janowską i nowo zbudowana drogą wozy jechały na
Kortumówkę i tu stanęły. Więźniów z pierwszych samochodów rozstrzelano na dole,
w małym jarze. Ostatnim więźniom kazano zbiegać w dół i strzelano do nich z
tyłu. W tej właśnie grupie był nasz inżynier. Kiedy ludzie zaczęli zbiegać,
odezwały się z tyłu strzały, a zaraz potem krzyki trafionych ludzi. Inżynier
biegł coraz dalej, aż do skraju jaru. Ponieważ nie trafiła go żadna kula, wlazł
na stromą ścianę pagórka i zaczął zbiegać w dół, w stronę lasku kleparowskiego.
Ptasznicy ciągle strzelali, ale w pobliżu inżyniera nie było już żadnych
aresztantów. Niemcy strzelali już tylko do niego, ale była noc i zła
widoczność. Inżynier wpadł w lasek, a stamtąd okrężnymi drogami przyszedł na
Kleparów, skąd w przebraniu robotnika dostał się do nas.
14 lipca
Właściwie nie ma zwyczajnych
egzekucji. Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da, nawet w bramach
domów. Wystarczy o kimś powiedzieć, że był komsomolcem albo że jest Żydem, a
już takiego zastrzelą albo zatłuką na śmierć kolbami i kopniakami. Na pl.
Krakowskim Ukraińcy zabili dwóch chłopców-Polaków, o których ktoś powiedział,
że na pewno są Żydami. Okazało się potem, że byli Polakami, a rodzice ich mieli
dozorcówkę przy ul. Legionów. Ukraińscy nacjonaliści i niemiecka policja
wyszukują spisy organizacyjne partii, Komsomołu, a nawet szkolnych organizacji
pionierskich. Według znalezionych list wybierają z domów ludzi – często młodych
chłopców i dziewczęta. Najpierw biją ich i wypytują o nazwiska i adresy innych,
a następnie rozstrzeliwują na łyczakowskich piaskach, w Winnikach i na
cmentarzu Janowskim. Zdarza się, że przed egzekucją gwałcą dziewczęta. Po
mieście chodzą ukraińscy nacjonaliści i szukają rosyjskich i polskich książek.
Rozbijają drzwi do bibliotek, czytelni i wypożyczalni, wynoszą książki na
ulicę, a następnie palą je. W ten sposób zniszczyli już wiele bibliotek i
prywatnych zbiorów. Spalono nawet książki z bibliotek szkolnych, zbiory książek
w internatach i bursach.
28 lipca
Nadal trwają egzekucje – giną
przede wszystkim Żydzi, ale rozstrzeliwują również Polaków. Niemcy wezwali
wszystkich posiadaczy paszportów zagranicznych do stawienia się w urzędzie
gubernatora celem ich przedłużenia. We Lwowie było sporo takich osób. Niemcy
wyznaczyli kilka różnych terminów dla obcokrajowców. Tych, którzy się zgłosili,
podzielono na kilka grup. Żydów-posiadaczy paszportów angielskich, czeskich,
austriackich rozstrzelano w Brygidkach i na Janowskim cmentarzu. Kilku
obywateli amerykańskich zwolniono, ale kazano im się meldować raz w tygodniu w
budynku gestapo przy Pełczyńskiej. Ludzie mówią, że najlepiej traktowani są
obywatele państw południowoamerykańskich. W mieście zostało trochę Rosjan,
którzy nie zdążyli wycofać się z armią. Część z nich zgłosiła się na wezwanie
władz niemieckich i otrzymała dokumenty tożsamości. Nie wszyscy jednak się
zgłosili, ponieważ są i tacy, których Niemcy rozstrzelaliby od razu. Ci żyją,
różnie kombinując. Nie są zameldowani nigdzie i w wypadku przechwycenia ich są
rozstrzeliwani jako dywersanci. Często też starają się dostać w głąb Ukrainy,
gdzie istnieją oddziały partyzanckie. Niektórzy znaleźli sobie miejsce przy
rodzinach i pracują – przeważnie u prywatnych osób. Są i tacy, którzy umarliby
z głodu, gdyby nie pomoc Polaków...
W okupowanym Lwowie Jacek Edward Wilczur
stracił całą rodzinę, zamordowaną przez Niemców. Po ich śmierci wstąpił do Armii Krajowej,
gdzie został egzekutorem. Zabijał "za mamę i braci" – jak twierdził. Następnie
został jednym z najmłodszych żołnierzy Świętokrzyskiego Zgrupowania AK,
dowodzonego przez legendarnego majora Jana Piwnika ps. "Ponury". Był także
członkiem Batalionów Chłopskich. Podczas Akcji Burza służył w 1. Batalionie 2.
Pułku Piechoty AK Eugeniusza Kaszyńskiego "Nurta". Po wojnie przez krótki czas służył
w ludowym Wojsku Polskim, skąd zbiegł do 1. Dywizji Pancernej generała dywizji
Stanisława Maczka. Jednak w 1947 roku
wrócił do kraju. Przez następne lata był pracownikiem śledczym Głównej Komisji
Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, historyk, prawnik, autor kilkudziesięciu
książek historycznych. W pracy naukowej zajmował się m.in. zagładą dzieci
podczas ostatniej wojny światowej, zbrodniami niemieckiego wywiadu, był także
prekursorem badań nad słynnym podziemnym kompleksem Riese. Pod koniec lat
80-tych przyczynił się do oskarżenia i skazania na śmierć w Jerozolimie ukraińskiego
zbrodniarza Iwana Demianiuka. Jacek Edward Wilczur zmarł w Warszawie w 2018
roku.
***
Źródła fotografii:
- Narodowe Archiwum Cyfrowe.
- Narodowe Archiwum Cyfrowe.
- Domena publiczna.
- Domena publiczna.
- Domena publiczna.
- Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 de.
- Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0.
Bibliografia:
- Christopher Hale: Kaci Hitlera. Brudny sekret Europy, Kraków 2012.
- Dariusz Kaliński: Bilans krzywd. Jak naprawdę wyglądała niemiecka okupacja Polski? Kraków 2018.
- Lech Kempczyński: uKraina zbrodni, Warszawa 2017.
- Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk: Ostatnie lata polskiego Lwowa, Warszawa 2019.
- Czesław Łuczak: Dzieje Polski 1939-1945. Kalendarium wydarzeń, Poznań 2007.
- Ryszard Torzecki: Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1993.
- Joanna Wieliczka-Szarkowa: Czarna księga Kresów, Kraków 2011.
- Jacek E. Wilczur: Do nieba nie można od razu, Warszawa 2002.
[1]
Tego samego dnia nad ranem oprawcy z Einsatzgruppe C SS-Brigadeführera Otto Rascha zamordowali na Wzgórzach
Wuleckich 22 polskich profesorów lwowskich uczelni. Współudział w tym mordzie
członków batalionu „Nachtigall” od lat budzi liczne dyskusje. Kiedy w 2011 roku
w miejscu kaźni odsłonięto pomnik, zwrócono uwagę, że na tablicach jest mowa o
profesorach „lwowskich”, ale ani słowa, że byli oni Polakami, co było głównym
motywem ich zabójstwa, a nie fakt, że pracowali we Lwowie.
Komentarze
Prześlij komentarz