W pościgu za "Bismarckiem" (cz. 2). Koniec niemieckiego pancernika

Niemiecki pancernik "Bismarck" miał sparaliżować aliancką żeglugę na Atlantyku. Los sprawił, że już w pierwszym rejsie bojowym posłał na dno największy okręt wojenny brytyjskiej Royal Navy. Wkrótce jednak ten groźny okręt sam musiał ratować się ucieczką przed przeważającymi siłami wroga.

Przeczytaj także Część 1

Dylematy wiceadmirała Lütjensa

Wiceadmirał Gunther Lütjens po zatopieniu "Hooda" mógł wrócić  do bazy albo też wyruszyć w pościg za uszkodzonym pancernikiem HMS "Prince of Wales". Lecz Lütjens otrzymał rozkaz zwalczania nieprzyjacielskiej żeglugi na Atlantyku i za wszelką cenę dążył do wykonania tego zadania. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że został wykryty, lecz nawet pomimo tej świadomości nie odważył się podjąć samodzielnie decyzji niezgodnej z pierwotnymi zarządzeniami. Jak pamiętamy, w czasie boju "Bismarck" został trafiony trzema pociskami, w wyniku czego prędkość jego zmniejszyła się, ponadto kurczył się zapas paliwa. Kiedy uszkodzenia te stawały się coraz bardziej kłopotliwe, wiceadmirał Lütjens w końcu postanowił zrezygnować z kontynuowania wyprawy na Atlantyk i zawinąć do Brestu. Powrót do bazy na terenie Rzeszy nie wchodził w grę, bowiem był śledzony przez krążowniki brytyjskie. Wszystko wskazywało na to, iż Admiralicja brytyjska organizuje nową akcję przeciwko "Bismarckowi".

1. Jedną z głównych ról w polowania na "Bismarcka" odegrały pokładowe samoloty torpedowe Fairey "Swordfish".

Rzeczywiście, po zatopieniu "Hooda" Brytyjczycy zaczęli ściągać w rejon, w którym przebywał niemiecki pancernik, wszystkie swe duże okręty, w tym 4 pancerniki, 2 krążowniki liniowe, 2 lotniskowce, 12 krążowników i dużą liczbę niszczycieli. W celu odcięcia zespołowi niemieckiemu drogi do baz francuskich, na pozycji odległej o 120 mil od Brestu ustawiono 6 okrętów podwodnych. Aby jednak siły brytyjskie zdołały przechwycić "Bismarcka", należało przedsięwziąć jakąś akcję opóźniającą.

Gdzie jest niemiecki korsarz?

W tym celu "Prince of Wales" wraz z dwoma krążownikami ciężkimi "Norfolk" i "Suffolk" wieczorem 24 maja ponownie zbliżył się do zespołu niemieckiego, lecz krótka walka artyleryjska nie dała rezultatów. Wówczas dopiero, w nocy z 24 na 25 maja, Brytyjczycy rzucili do ataku 9 samolotów torpedowych z lotniskowca HMS "Victorious". Atak poczciwych, dwupłatowych "Swordfishów" był znacznie skuteczniejszy, gdyż jedna torpeda trafiła w dziobową część "Bismarcka". Admirał John Tovey liczył teraz na szybkie przechwycenie zespołu niemieckiego, lecz 25 maja o godz. 03.06 krążowniki brytyjskie niespodziewanie utraciły kontakt z rajderem. "Bismarck" wykonał ostry zwrot na zachód, wyszedł z zasięgu radiolokatora i uciekł. W wyniku tego manewru znalazł się w tyle za okrętami brytyjskimi, a to pozwalało mu przejść z powrotem przez Cieśninę Duńską. Jednak Lütjens uważał Brest za jedynie możliwe schronienie. "Bismarck" wciąż znajdując się w tyle za okrętami brytyjskimi, zatoczył więc duże koło i kontynuował rejs w kierunku francuskiego wybrzeża.

2. Admirał John Tovey. 

W Admiralicji brytyjskiej zapanowała konsternacja. Intensywne poszukiwania nie dawały rezultatu. Nawet w Stanach Zjednoczonych zniknięcie "Bismarcka" wywołało duże zaniepokojenie. W otoczeniu prezydenta Roosevelta zastanawiano się nad dalszą trasą niemieckiego okrętu, przy czym wysuwano rozmaite przypuszczenia, czasem wydawałoby się dość nieprawdopodobne. Obawiano się, że podejdzie on pod wybrzeża amerykańskie i ostrzela Nowy Jork oraz inne miasta nadbrzeżne. Rozważano również możliwość jego zawinięcia do Rio de Janeiro, gdzie mógłby spełnić dużą rolę propagandową na rzecz Niemiec wśród ludności Ameryki Południowej. Spekulowano także nad możliwością jego przejścia wokół przylądka Horn na Ocean Spokojny, gdzie mógłby przeprowadzać akcje z baz japońskich. Najbardziej jednak obawiano się ewentualnej obecności niemieckiego okrętu na Morzu Karaibskim. Roosevelt ponoć zastanawiał się nawet nad wydaniem amerykańskim okrętom podwodnym rozkazu atakowania "Bismarcka", gdyby sytuacja tego wymagała. Nie był jednak pewien, jak polityczne reperkusje tego kroku, oznaczającego właściwie przystąpienie do wojny, odebrałoby amerykańskie społeczeństwo.

"Bismarck" ponownie namierzony 

Świat na moment wstrzymał oddech. Wówczas decydującą rolę odegrała Enigma. Jeden z wyższych oficerów Luftwaffe, stacjonujący w Atenach, nadał zaszyfrowaną depeszę do swego syna służącego na pancerniku z pytaniem, dokąd płynie, i otrzymał odpowiedź: "Do Brestu". Również Lütjens nie dbał o zachowanie ciszy radiowej, ponieważ przez cały ten czas był święcie przekonany, że jest śledzony przez Brytyjczyków. Jego zaszyfrowane transmisje radiowe do Berlina pozwalały, dzięki zastosowaniu kilku różnych odbiorników, namierzyć źródło ich emisji i określić przybliżoną pozycję.

3. Patrolowa łódź latająca Consolidated "Catalina" w brytyjskich barwach. 

Ponadto 26 maja o 10.30, w odległości 550 mil na zachód od przylądka Lizard w południowej Anglii, dostrzegł "Bismarcka" pilot amerykańskiej marynarki wojennej Leonard Smith, siedzący za sterami łodzi latającej Consolidated "Catalina", należącej do brytyjskiego Coastal Command (było to ponad pół roku przed przystąpieniem USA do wojny). Kontakt z rajderem nawiązany został po 31 godzinach poszukiwań. "Bismarck" szedł samotnie, bowiem krążownik "Prinz Eugen" - jak wiadomo - wieczorem 24 maja został skierowany przez Lütjensa na Atlantyk.

Brytyjskie lotnictwo pokładowe w akcji

Niemiecki pancernik podążał kursem na Brest. Sześć okrętów podwodnych Royal Navy, patrolujących w pobliżu wybrzeży francuskich, nie dawało gwarancji przechwycenia przeciwnika. Główne siły brytyjskie znajdowały się na północ od okrętu niemieckiego i miały nikłe szansę nawiązania z nim walki. Jedynie zespół gibraltarski – Force "H" - z krążownikiem liniowym "Renown" na czele mógł przeciąć kurs "Bismarckowi". Jednak Admiralicja brytyjska wolała nie ryzykować, obawiając się powtórki tragedii "Hooda". Jedynym rodzajem sił, jaki można było w tej sytuacji skutecznie wykorzystać, pozostało lotnictwo. Jemu też rozkazano zaatakować "Bismarcka".

Po czterech godzinach od powtórnego wykrycia "Bismarcka" z lotniskowca "Ark Royal", mimo skrajnie niesprzyjających warunków atmosferycznych, wystartowała pierwsza grupa uderzeniowa samolotów w celu wykonania ataku torpedowego. Wskutek słabej widzialności i niesprawnej organizacji naprowadzania samoloty zamiast "Bismarcka" zaatakowały wszystkimi torpedami podążający z Gibraltaru własny krążownik "Sheffield". Ten rozpoznał prawidłowo samoloty i nie oddał do nich ani jednego strzału. Torpedy na szczęście chybiły. Drugi atak "Swordfishów" z lotniskowca "Ark Royal" przeprowadzony 26 maja o godz. 20.53 dosięgnął już celu: "Bismarck" został trafiony dwiema torpedami. Jedna uderzyła w przedział sterowy przy sterburcie i wybuchła. Wskutek eksplozji ster, mocno wychylony na prawą burtę, uderzył w główną śrubę. Niemiecki pancernik stracił sterowność, co zadecydowało o jego losie. Warto zaznaczyć, że podczas tego ataku samoloty naprowadzał na cel krążownik "Sheffield", który zdołał już nawiązać kontakt z "Bismarckiem" i obserwował go przy pomocy radiolokatora.

4. Lotnicy samolotów torpedowych "Swordfish" z lotniskowca "Ark Royal", którzy ulokowali celne torpedy w kadłubie niemieckiego pancernika.  

Na "Bismarcku" niemieccy marynarze rozpaczliwie próbowali naprawić uszkodzenia. Nurkowie uwolnili jeden ster, lecz drugi wciąż był zaklinowany. Okręt posuwał się teraz z mocno zredukowaną prędkością.

Atakują niszczyciele

W tym czasie okręty brytyjskie zaczęły osaczać uszkodzonego "Bismarcka". Pierwszy wykrył go polski niszczyciel ORP "Piorun". Była godzina 22.37 gdy po prawej burcie przed dziobem polskiej jednostki zlokalizowano duży, niezidentyfikowany okręt. Po pierwszych jego salwach  na "Piorunie" natychmiast zorientowano się, że wykrytą jednostką jest poszukiwany niemiecki pancernik. Komandor porucznik Eugeniusz Pławski nie przystąpił do wykonania ataku torpedowego, bo ten wymagał zmniejszenia odległości, co równałoby się samobójstwu. Polski dowódca zadecydował więc śledzić "Bismarcka", a radiotelegrafistom nakazał przekazywać bez przerwy meldunki do głównych sił brytyjskich.

5. Artyleria pokładowa ORP "Piorun" w akcji. 

Artylerzyści polscy na salwy "Bismarcka" odpowiedzieli również ogniem ze swych dział kalibru 120 mm, ale żaden z nich nie spodziewał się, by pociski tego kalibru mogły wyrządzić jakieś szkody silnie opancerzonemu okrętowi niemieckiemu. Ogień okrętu polskiego miał jedynie moralne znaczenie dla załogi. Natomiast każdy celny  pocisk ciężkich dział "Bismarcka" mógł spowodować zatopienie polskiego niszczyciela.

W tym czasie do ataków torpedowych ruszyły pozostałe niszczyciele 4. Flotylli komandora Philipa Viana, trafiając niemiecki pancernik dwiema lub trzema torpedami. "Bismarck" na pewien czas został unieruchomiony, a następnie zaczął posuwać się z prędkością 8 węzłów.

Egzekucja

Dnia 27 maja o godz. 09.00 do uszkodzonego okrętu niemieckiego zbliżyły się brytyjskie  okręty liniowe HMS "King George V" i HMS "Rodney". Dysponując prawie czterokrotnie większą prędkością zajęły dogodne pozycje i otwarły ogień z odległości 18 200 m. „Bismarck" odpowiedział, lecz ogień jego nie był już celny. "King George V" szedł równoległym do niego kursem, "Rodney" zaś manewrował przed dziobem "Bismarcka", przecinając mu kilkakrotnie kurs. Odbywający staż na pokładzie "Rodneya" polski podchorąży Eryk Sopoćko wspominał:

     Bismarck wciąż i uparcie rośnie. Okalają go słupy wody. Różnej wielkości. Co dziwniejsze, nawet różnych kształtów. Największe – przerastające jego maszt, to 16-calowe działa Rodney’a. Trochę mniejsze, to 14-calowe pociski HMS King George’a (…). Słońce świeci. Załamuje się w wypryskach, lśni barwami tęczy. Czasem na ciemnym tle burty nieprzyjaciela pojawia się plama ognia. Niknie jednak szybko. Pocisk przeciwpancerny trafił. Stopił stal pancerza. Wybuchnął pewnie wewnątrz okrętu, bo z tego miejsca widać wydostającą się ciągle smugę dymu czy pary.    

6. HMS "Rodney" w całej okazałości. 

Opór "Bismarcka" szybko malał. Ostatni meldunek wiceadmirała Lütjensa brzmiał: Okręt utracił zdolność manewrową. Podejmujemy walkę do ostatniego pocisku. Heil Hitler!. Do godziny 10.00 "Bismarck" został trafiony ponad 400 razy! Jego mostek był pogruchotany, obie przednie wieże artyleryjskie unieruchomione, kadłub mocno przechylony na prawą burtę a ogień szalał na całej jego długości.

Koniec niemieckiego giganta

Wkrótce "King George V" i "Rodney" zmniejszyły odległość do 3700 m i "Bismarck" przestał odpowiadać na ostrzał - stał się prawdziwą tarczą strzelniczą. Ogień przerwały także okręty angielskie, kończyły im się bowiem zapasy amunicji i paliwa. "Bismarck" jednak nie tonął. Admirał Tovey postanowił dokonać dzieła zniszczenia przy pomocy torped. Do "Bismarcka" zbliżył się ciężki krążownik HMS "Dorsetshire" i z małej odległości wystrzelił trzy torpedy. O godz. 11.37 "Bismarck" przechylił się na burtę i zatonął. Z załogi Brytyjczycy uratowali jedynie około 110 marynarzy. Akcji ratunkowej zaniechano z obawy o rychłe przybycie U-bootów. Pięciu kolejnych rozbitków uratował później U-74. Reszta, ponad 2 tys. ludzi, w tym wiceadmirał Gunther Lütjens i dowódca pancernika Hans Lindemann, zginęła w odmętach Atlantyku.

7. Rozbitkowie z "Bismarcka" przy burcie ciężkiego krążownika HMS "Dorsetshire".  

Tego samego dnia trwało posiedzenie brytyjskiej Izby Gmin, gdy premierowi Winstonowi Churchillowi posłaniec wręczył kartkę. Churchill szybko ja przeczytał, a potem poprosił o głos: Właśnie otrzymałem informację, że "Bismarck" został zatopiony. Sala zaczęła wiwatować.

Los "Bismarcka" dobitnie uzmysłowił Hitlerowi, że nadszedł zmierzch wielkich, nawodnych okrętów artyleryjskich, które stały się łatwym celem dla samolotów. 19 czerwca 1943 roku Führer powiedział towarzystwu zebranemu przy stole, że choć swego czasu planował zbudowanie eskadry pancerników najsilniejszej na świecie i dwa największe chciał nazwać imionami szesnastowiecznego poety Ulricha von Huttena i rycerza Götza von Berlichingen – teraz jest zadowolony, że do tego nie doszło. Powód był taki, że dziś w wojnie morskiej główną rolę odgrywa szara piechota, czyli U-Booty i małe jednostki nawodne – ścigacze, niszczyciele i tym podobne. Bo choć Japończycy mają największe pancerniki na świecie, to wykorzystanie takich jednostek nie jest łatwe. Największe niebezpieczeństwo pochodzi z powietrza. Dość wspomnieć "Bismarcka".

***

Źródła fotografii:

  1. Wikimedia Commons OGL v1.0.
  2. Domena publiczna. 
  3. Domena publiczna. 
  4. Domena publiczna. 
  5. Domena publiczna. 
  6. Domena publiczna. 
  7. Domena publiczna. 

Bibliografia:

  • Jonathan Dimbleby: Bitwa o Atlantyk. Jak Alianci wygrali II wojnę światową, Kraków 2017.
  • Taylor Downing: Podniebni szpiedzy, Poznań 2013. 
  • Edmund Kosiarz: Bitwy morskie, Warszawa 1995. 
  • Jerzy Lipiński: Druga wojna światowa na morzu, Gdańsk 1976.
  • Burkard Freiherr von Müllenheim-Rechberg: Pancernik „Bismarck”, Gdańsk 2000.
  • Jerzy Pertek: Wielkie dni małej floty, Kraków 2023.
  • Eryk Sopoćko: W pościgu za „Bismarckiem”, Gdańsk 2011.
  • Craig Symonds: II wojna światowa na morzu. Historia globalna, Kraków 2020. 
Tekst powstał m.in na pdst. słynnej książki Jerzego Pertka "Wielkie dni małej floty" , której najnowsze wydanie ukazało się niedawno nakładem Wydawnictwa Znak.  




 

Komentarze