Sekretne operacje Polskiej Misji Morskiej. Polskie kutry w działaniach specjalnych na Morzu Śródziemnym

W latach drugiej wojny światowej na Morzu Śródziemnym działał specjalny zespół polskich marynarzy, którzy korzystając z niewielkich stateczków rybackich w skrajnie niebezpiecznych operacjach przerzucili setki ludzi z terenów kontrolowanych przez wroga do Gibraltaru. Dziś mało kto pamięta o ich zasługach.

Upadek Francji w czerwcu 1940 roku spowodował, że w kolejnych miesiącach władze brytyjskie stanęły przed problemem ewakuacji żołnierzy alianckich wielu narodowości z obszarów kontrolowanych przez Niemców, których nie udało się w porę wywieźć w sposób zorganizowany z francuskich portów. Tysiące z nich nadal oczekiwało w ukryciu na ratunek. Jedna z ewentualnych tras ucieczki biegła lądem przez Pireneje i sympatyzującą z nazistowskimi Niemcami Hiszpanię do brytyjskiego Gibraltaru. Była to jednak droga uciążliwa, niebezpieczna i dość często kończyła się dla uciekinierów osadzeniem w cieszącym się złą sławą frankistowskim obozie koncentracyjnym Miranda del Ebro.

1. Na tego typu jednostkach, jak ta hiszpańska feluka, pływali polscy marynarze w wyprawach ewakuacyjnych na Morzu Śródziemnym. 

Alternatywą dla drogi lądowej była ewakuacja morzem. Skorzystanie z niewielkich, odpowiednio ucharakteryzowanych do okoliczności kutrów rybackich, zwanych potocznie felukami, było rozwiązaniem wielce obiecującym. Jednostki takie, od lat używane na Morzu Śródziemnym, nie rzucały się w oczy i zapewniały ich załogom dużą anonimowość. Z reguły były nieuzbrojone, co było jednak bez znaczenia, bowiem przy ich małej prędkości i wątłej budowie w starciu z nieprzyjacielskim patrolowcem i tak były bez szans. Sukces operacji zależał głównie od sprytu i wyszkolenia załogi oraz przysłowiowego łutu szczęścia. Jak zaznaczył Jerzy Pertek w swojej słynnej książce "Wielkie dni małej floty": powodzenie wypraw zależało od zamaskowania kutrów i od umiejętności niepostrzeżonego przebywania na obcych wodach.    

Narodziny Polskiej Misji ewakuacyjnej w Gibraltarze

Zadaniem ewakuacji drogą morską maksymalnej liczby żołnierzy Wojska Polskiego, ze śródziemnomorskiego wybrzeża Francji i jej posiadłości kolonialnych w Afryce Północnej do Gibraltaru, władze polskie w Londynie obarczyły kapitana marynarki Mariana Kadulskiego. Był to zdolny i energiczny oficer o dużej samodzielności i inicjatywie, biegle znający języki francuski i angielski, co z pewnością także nie było bez znaczenia.  

W Gibraltarze, do którego przybył w grudniu 1940 roku, Kadulski występował jako kapitan "Krajewski". Taka konspiracja była podyktowana względami bezpieczeństwa, bowiem na terenie brytyjskiej bazy pracowało aż 5 tys. Hiszpanów i zapewnienie tajemnicy polskiemu przedsięwzięciu było mocno problematyczne. Kapitan Kadulski zostawił w okupowanym kraju rodzinę, do tego był oficerem dość znanym w kręgach związanych ze sprawami morskimi choćby z racji różnych publikacji w fachowych periodykach. Nie trudno więc byłoby dojść po nitce do kłębka. Odpowiednia osłona kontrwywiadowcza polskiej placówki była ogromnym problemem przez cały okres jej funkcjonowania w Gibraltarze.

2. Panorama Gibraltaru, gdzie w czasie wojny mieściła się brytyjska baza. 

Polak w dość krótkim czasie pozyskał od Special Operations Executive odpowiednią felukę długości 9 metrów o wdzięcznej nazwie "Dogfish". Niestety, był to stateczek mocno wysłużony, nadający się do gruntownego remontu. Kapitan tak opisywał swój pierwszy kuter: łódź rybacka, pokładowa, choć dość mała. Motor trzydziestokonny, oraz dodatkowo – żagle. Silnik zresztą stary (30 lat), a stan żagli pozostawiał wiele do życzenia.

Pierwsza wyprawa ewakuacyjna pod dowództwem kapitana "Krajewskiego" wyruszyła w rejon Casablanki dopiero 18 lipca 1941 roku, zakończyła się jednak niepowodzeniem. Druga operacja, przeprowadzona na pożyczonej od Brytyjczyków dużej motorówce straży portowej "Seagull", miała miejsce w dniach 4-8 sierpnia 1941 roku. Na francuskim wybrzeżu oczekiwało wtedy w ukryciu na ewakuację 40 żołnierzy. Niestety, 13 z nich zostało aresztowanych przez żandarmerię zanim przypłynęła jednostka ewakuacyjna. Pozostałych 27 ludzi – 24 Polaków i 3 Czechów -  udało się jednak przetransportować z plaży na stateczek i bezpiecznie dowieźć do Gibraltaru. Obsadę kutra w trakcie pierwszych operacji, z braku polskich marynarzy, stanowiło kilku Norwegów z zatopionego w pobliżu Gibraltaru statku. 

Na ratunek załodze m/s „Oksywie”  

Szczególnie emocjonujący przebieg miała operacja ewakuacyjna, która wyruszyła pod dowództwem Kadulskiego na kutrze "Dogfish" 30 sierpnia 1941 roku w kierunku marokańskiego Rabatu. Załoga po raz pierwszy była uzbrojona w pistolet maszynowy Thompson, karabin piechoty i dwa pistolety. Miano ewakuować z plaży 48 ludzi, w tym całą załogę polskiego statku "Oksywie", internowanego przez władze francuskie w Casablance. Uciekinierzy przybyli na miejsce ewakuacji w grupkach pod pozorem plażowania, a ponieważ kuter się spóźniał, zmuszeni byli się ukrywać przez całą dobę na pobliskiej plantacji pomidorów. Kiedy w końcu "Dogfish" się pojawił, fale przyboju uniemożliwiły mu dobicie do otwartej plaży. Ludzi trzeba było ewakuować częściowo przy pomocy małej łódki oraz liny rozpiętej między kutrem i brzegiem, a częściowo wpław. Była to operacja bardzo męcząca i długotrwała.

Kiedy wreszcie załadowany uciekinierami kuter ruszył w kierunku Gibraltaru, w samej cieśninie, na skutek silnych prądów, jego prędkość została niemal zredukowana do zera. Na domiar złego odezwała się hiszpańska artyleria nadbrzeżna i pociski zaczęły padać niebezpiecznie blisko polskiej jednostki. W tej sytuacji kapitan Marian Kadulski podjął decyzję o zawinięciu do hiszpańskiego portu Tarifa i udawanie tam gibraltarskiego rybaka, który właśnie uratował rozbitków ze storpedowanego statku. Po wejściu do portu na pokładzie kutra pojawił się z inspekcją oficer hiszpańskiej marynarki, któremu Kadulski pokazał stosowne dokumenty od władz w brytyjskich w Gibraltarze, zezwalające na wyjście w morze na połów oraz wyjaśnił mu pochodzenie nadliczbowych pasażerów. Kadulski musiał być niezłym aktorem, bowiem jego wyjaśnienia wypadły na tyle przekonywująco, że "gibraltarski szyper" zabrał się z owym oficerem na ląd w celu zakupu żywności.

3. Jednym z najbardziej spektakularnych sukcesów kapitana Mariana Kadulskiego była ewakuacja całej załogi polskiego statku m/s "Oksywie".  

Na tym sprawa się jednak nie zakończyła, bowiem na "Dogfishu" pojawił się kolejny, tym razem wyższy rangą oficer hiszpańskiej floty, który wyraźnie przybył zobaczyć "uratowanych" marynarzy. Kadulski wspominał: Dyskretnie, ale z "otwartymi oczyma" przeszedł po kutrze pośród naszych pasażerów, którzy ani chybi na rozbitków wyglądali, wszak każdy z nich wpław musiał się dostać się na kuter… . Finał tego epizodu był taki, że po "Dogfisha" oraz jego załogę przybyły dwa brytyjskie ścigacze z Gibraltaru i kuter wszedł do bazy na holu 5 września.

Sposób przeprowadzenia tej akcji stał się później modelowym dla pozostałych operacji ewakuacyjnych: wysadzenie na brzeg oficera kierującego załadunkiem ewakuowanych od strony lądu i załadunek przy pomocy łodzi pomocniczej na linie. Schemat operacji został później rozwinięty o dodatkowe elementy: odpłynięcie na pełne morze i przeładunek pasażerów na oczekujący, większy okręt brytyjski oraz powrót po kolejnych ewakuowanych, ponadto dozór rejonu akcji przez samolot patrolowy.                   

Polska Misja Morska

Wraz z upływem czasu polska placówka w Gibraltarze rozwijała się. Dotychczasową zbieraninę ludzi różnych narodowości zastępował fachowy personel Polskiej Marynarki Wojennej. Pojawił się także drugi, większy, eks-marokański kuter – 14-metrowy "Seawolf", zmodernizowany z uwzględnieniem doświadczeń z dotychczasowych wypraw do dalekich podróży zarówno z silnikiem jak i pod żaglem. "Seawolf" w rekordowym rejsie zaokrętował na swój pokład aż 111 osób. Wiosną 1942 roku w miejsce steranego trudną służbą „Dogfisha” wprowadzono kolejną nową jednostkę – "Seadoga". Ewoluowały również zadania i obok operacji ewakuacyjnych priorytetem stawało się przerzucanie na wrogie terytorium agentów brytyjskiego wywiadu, członków francuskiego ruchu oporu, kurierów politycznych oraz ładunku dywersyjnego i wojennego.

4. Fragment hiszpańskiej mapy rejonu Gibraltaru z 1941 roku. 

23 lipca 1942 roku polska placówka w Gibraltarze została rozkazem Naczelnego Wodza przekształcona w Polską Misję Morską. Tym samym skończył się okres nieco awanturniczego indywidualizmu placówki, który ustąpił miejsca zorganizowanej strukturze wojskowej. Na jej czele stanął komandor por. Karol Durski-Trzasko, a personel liczył 4 oficerów oraz 18 podoficerów i marynarzy, podzielonych na dwa zespoły morskie, obsługujące dwie jednostki pływające oraz lądową komórkę administracyjną. Operacyjnie polskie feluki podlegały brytyjskiej Coast Watching Flotilla. Brytyjczycy bowiem, korzystając z doświadczeń Polaków, stworzyli własną flotyllę do zadań specjalnych.

Z początkiem października 1942 roku z Polską Misją Morską pożegnał się kapitan Marian Kadulski. Ciągnęło go do nowych wyzwań i służby na większych okrętach polskiej floty. Do tego czasu wykonał 17 wypraw ewakuacyjnych. Jego pracę oceniono bardzo wysoko. Swoją przebojowością, determinacją i talentem organizacyjnym wzbudził podziw i szacunek u Brytyjczyków, którzy przyznali mu Distinguished Service Cross i Distinguished Service Order. Co ciekawe, to drugie odznaczenie otrzymał zarówno na swoje prawdziwe nazwisko, jak i na fikcyjne – Krajewski, którym posługiwał się w Gibraltarze. Widocznie biurokraci w Royal Navy, która wnioskowała o odznaczenie, nie zorientowali się, że mają do czynienia z tą samą osobą. Od władz polskich kapitan Kadulski otrzymał dwukrotnie Krzyż Walecznych. 

Ostatni rok działalności polskich kutrów     

21 kwietnia 1943 roku Polska Misja Morska została przeniesiona z Gibraltaru do Algieru. Według niepełnych danych do tego czasu polskie kutry przeprowadziły 43 tajne operacje, podczas których udało się ewakuować około 700 osób, w tym około 500 Polaków i przewieźć 120 ton ładunku. Z Algieru kutry działały także w rejonie wybrzeża włoskiego, przewożąc tam agentów SOE i SIS.

5. Komandor por. Karol Durski-Trzasko - dowódca Polskiej Misji Morskiej. 

W styczniu 1944 roku po raz kolejny przeniesiono Misję, tym razem do włoskiej Molfetty na wybrzeżu Morza Adriatyckiego. Polskie kutry przewoziły tam agentów wywiadu i żołnierzy sił specjalnych w różne punkty opanowanego przez Niemców włoskiego wybrzeża oraz Grecji. Niektórzy nasi marynarze byli także czasowo wypożyczani na jednostki brytyjskiej African Costal Flotilla (Adriatic), która prowadziła operacje o takim samym charakterze. Ostatecznie Polska Misja Morska na Morzu Śródziemnym została zlikwidowana z dniem 1 września 1944 roku.

Na koniec warto jeszcze uświadomić sobie, jak niebezpieczna była to służba. Zapewne znacznie gorsza od narażenia się na kule była sama ewentualność schwytania przez nieprzyjaciela. Polscy marynarze występowali w przebraniu, korzystali z podrobionych dokumentów, papiery kutrów i ich znaki rejestracyjne również były sfałszowane, ponadto na ich pokładach przewożono często broń i inny, "trefny" ładunek. To wszystko sprawiało, że załogi kutrów nie były chronione postanowieniami Konwencji Genewskiej i w przypadku pojmania mogły być potraktowane jak szpiedzy i zlikwidowane. 

***  

Źródła fotografii:

  1. Domena publiczna.
  2. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  3. Zbiory własne.
  4. Zbiory własne.
  5. Domena publiczna.

Bibliografia:

  • Zbigniew Damski: Polacy na śródziemnomorskim teatrze wojny 1939-1944, Warszawa 1997.
  • Waldemar Grabowski: Polska Misja Morska w rejonie Morza Śródziemnego w czasie II wojny światowej, „Przegląd Historyczno-Wojskowy” 2015, nr 16 (67)/2 (252). 
  • Jerzy Miciński: Księga statków polskich 1918-1945, Tom 2, Gdańsk 1997.
  • Jerzy Pertek: Mała flota wielka duchem, Poznań 1989. 
  • Jerzy Pertek: Wielkie dni małej floty, Kraków 2023.
  • Jan Zamojski: Polska morska akcja ewakuacyjna  z Afryki Północnej i Francji do Gibraltaru – 1941 – 1942, „Dzieje Najnowsze” 1981, Rocznik XIII, nr 1-2.        
    Artykuł powstał m.in. na podstawie legendarnej książki Jerzego Pertka "Wielkie dni małej floty", opisującej całokształt zmagań Polskiej Marynarki Wojennej podczas II wojny światowej. Jej najnowsze wydanie ukazało się w bieżącym roku nakładem Wydawnictwa Znak Horyzont. Dla mnie jest to książka, od której przed laty zaczęła się moja przygoda z historią, co zresztą widać po stopniu "zaczytania" egzemplarza wydania z 1972 roku. Gorąco polecam! (foto własne)

Komentarze