Daleki patrol kaprala Pałacha. Wypad dywersyjny polskich komandosów w pierwszej bitwie o Monte Cassino

W styczniu 1944 roku polska 1. Samodzielna Kompania Commando została przesunięta w rejon Sessa Aurunca, gdzie miała współpracować z brytyjską 56. Dywizją Piechoty podczas forsowania rzeki Garigliano. Zadaniem komandosów było opanowanie jednego z kluczowych wzgórz, górujących nad rzeką oraz dokonanie dalekiej dywersji na niemieckich tyłach. Tym sposobem polska jednostka wzięła udział w natarciu, które do historii przeszło jako pierwsza bitwa o Monte Cassino.

Dzień natarcia wyznaczono na poniedziałkowy poranek 17 stycznia. Po sforsowaniu Garigliano komandosi, dowodzeni przez kapitana Władysława Smrokowskiego, uwikłali się w walki na przyczółku, ofiarnie wspierając brytyjską piechotę. Następnego dnia po godzinie 10.00 poszedł w teren patrol w sile ośmiu ludzi pod dowództwem kaprala pchor. Stanisława Pałacha, pierwszorzędnego komandosa rodem z Woli Przemykowskiej, żołnierza o dużej inicjatywie i waleczności. Kapitan Smrokowski obarczył go odpowiedzialnym zadaniem, które miało pierwotnie zostać wykonane siłami całej kompanii, mianowicie dokonaniem dywersji na tyłach wroga w rejonie Coreno Ausonio, kilka kilometrów na północny zachód od Suio. Smrokowski kalkulował, że przeniknięcie przez niemieckie linie w świetle dnia większego oddziału będzie problematyczne, natomiast wydawało się to zupełnie wykonalne dla niewielkiego patrolu. Reszta komandosów w tym czasie odpoczywała i porządkowała szeregi.

1. Atrybuty polskiego komandosa: zielony beret, sztylet F-S, siatka maskująca i lina toggle rope.  

Pałach dobrał sobie ludzi, których uważał za najlepszych w kompanii: starszych strzelców Konrada Braulińskiego, Jerzego Morenszylda, Jaques’a Kejzmana, Józefa Tkacza, Władysława Uchmanowicza i Andrzeja Werenicza. Na ochotnika do akcji zgłosił się także plutonowy Jerzy Cieniewicz, argumentując u kapitana Smrokowskiego, że jako łącznościowiec może się przydać w razie potrzeby zniszczenia środków łączności dowództwa niemieckiej dywizji.

Prowadzeni przez Pałacha komandosi, wykorzystując walory górzystego terenu oraz fakt, że uwaga wroga skupiona była na drugim patrolu, dowodzonym przez rotmistrza Stanisława Wołoszowskiego, niepostrzeżenie przekroczyli niemieckie pozycje, przez najbardziej niebezpieczny odcinek czołgając się. Późnym popołudniem 18 stycznia dotarli do Coreno Ausonio, gdzie przekradając się między zabudowaniami wioski, zlokalizowali budynek, wokół którego kręciło się sporo niemieckich żołnierzy: drzwi wejściowych pilnowali wartownicy, widoczne były też liczne przewody telefoniczne biegnące przez jedno z okien do jego wnętrza. Wyglądało więc na to, że mają przed sobą sztab albo budynek łączności. Kapral pchor. Stanisław Pałach postanowił zniszczyć ów punkt łączności, słusznie mniemając, że może to sparaliżować działania niemieckich oddziałów w tym rejonie. Należało tylko cierpliwie poczekać do wieczora, aż się ściemni i zmniejszy się ruch wokół budynku.

2. Polscy komandosi podczas walki nad inną z włoskich rzek - Santerno. 

Gdy wreszcie Pałach uznał, że odpowiednia pora nadeszła, razem z plutonowym Cieniewiczem ruszyli podkładać ładunki wybuchowe, podczas gdy reszta miała ich ubezpieczać:

     Pałach i Cieniewicz przeładowali do swych chlebaków większość materiału wybuchowego, jaki patrol posiadał, i zaczęli skradać się w stronę budynku, w którym mieścił się ośrodek łączności.

     W tyle, w niewielkim sadzie, stał duży samochód z wysuniętymi antenami, obok wielka przyczepa z agregatem do ładowania akumulatorów. Przez szparę w drzwiach samochodu przebłyskiwało światło, widocznie dyżurny radiotelegrafista czuwał przy aparacie. Żadnej ochrony nie było widać, być może wartownik mający pilnować radiostacji znajdował się w wozie.

     Dwaj komandosi szybko wyjęli materiał wybuchowy, kilka lasek związali razem, założyli detonator i połączyli go z czasowym zapalnikiem chemicznym.

    – Ile czasu im dajemy? – zapytał Cieniewicz.

    – Myślę, że dwie godziny wystarczą, abyśmy uporali się z naszą robotą i odskoczyli na bezpieczną odległość. Gdy zaczną szukać tych, co spowodowali wybuch, my będziemy już daleko.

     Podchorąży wyjął szczypce z kieszeni i obliczywszy dokładnie długość rurki, zmiażdżył ją mniej więcej w trzech czwartych długości. Cały ładunek wcisnął między zbiornik z benzyną a podłogę wozu radiowego.

    – Miejmy nadzieję, że zbiornik jest pełny. Będzie dodatkowa atrakcja, gdy te kilkadziesiąt litrów benzyny zacznie się palić – powiedział szeptem.

     Kiedy uporali się z tą robotą, podeszli do budynku i wzdłuż jego ściany przesunęli się do okna, przez które wchodziły do wnętrza kable telefoniczne.

     – Załóż ładunki po obydwu stronach okna – szeptał Cieniewicz – Centrala telefoniczna powinna być tuż pod nim albo pod ścianą zaraz obok.

     Kamienny dom był już dość stary, w niektórych miejscach ściany kruszyły się, pod samą framugą okna widniała nawet spora dziura, a między drewnianą ramą a murem była wąska luka. Polacy błyskawicznie wepchnęli plastyk w te szczeliny, założyli zapalniki i detonatory. Już mieli odejść, gdy drzwi domu otworzyły się i ktoś z nich wyszedł. Pałach i Cieniewicz przywarli do muru, na szczęście okno znajdowało się w cieniu i słaba poświata księżyca nie oświetlała ich. Niemiec minął komandosów i podszedł do wozu radiowego. Wąska smuga światła padła na podwórze, gdy drzwi zostały otwarte. Trwało to może sekundę, może dwie. Kiedy znów zapadły ciemności, Polacy chyłkiem wysunęli się z ogrodu i dołączyli do patrolu.

3. Szkic z dziennika bojowego 1. Samodzielnej Kompanii Commando, obrazujący działania komandosów nad rzeką Garigliano. 

Wycofując się, Pałach i jego ludzie przecinali napotkane po drodze linie telefoniczne. Urządzili też zasadzkę, przeciągając kabel w poprzek drogi, na gońca motocyklowego, któremu zabrali torbę z dokumentami, a motor uszkodzili. Następnie zasztyletowali dwóch Niemców z obsługi moździerza, którzy dość niefrasobliwie zdradzili swoje stanowisko światłem latarki. W pewnym momencie od strony Coreno Ausonio usłyszeli stłumione wybuchy – to eksplodowały podłożone przez nich ładunki.

Na koniec tego emocjonującego patrolu komandosi wzięli do niewoli niemieckiego łącznościowca, który okazał się Ślązakiem wcielonym do Wehrmachtu. Jeniec, dobrze mówiący po polsku, chętnie z nimi współpracował i podprowadził na stanowisko obserwacyjne artylerii, gdzie trafił im się cenny łup w postaci niemieckiego oficera oraz sporej liczby map i innych dokumentów. Z tą wartościową zdobyczą niepostrzeżenie przekroczyli linię stanowisk niemieckich i dotarli na aliancką stronę frontu. Punktualnie o 10.00 dnia 19 stycznia 1944 roku, po 24-godzinnej akcji, kapral pchor. Stanisław Pałach zameldował się u kapitana Władysława Smrokowskiego.

***

Artykuł ten jest przeredagowanym fragmentem mojej książki pt. "Awanturnicy i bohaterowie", którą można nabyć w księgarni WYDAWCY

Źródła fotografii:

  1. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  2. Narodowe Archiwum Cyfrowe. 
  3. Dziennik bojowy Samodzielnej Kompanii "Commando", IPMS C.56/ IV.  





Komentarze

Popularne posty