Musisz żyć, wyrosnąć na dużego człowieka… Granatowy policjant ratuje żydowskie dziecko
Mężczyzna ten służył w formacji, którą rodacy powszechnie postrzegali jako kolaboracyjną i traktowali pogardliwie. Mimo to, w godzinie próby, nie wahał się zaryzykować własnego życia dla ratowania obcego żydowskiego dziecka.
Po podbiciu Polski i utworzeniu na części jej ziem Generalnego Gubernatorstwa, Niemcy 17 grudnia 1939 roku powołali na terytorium tego efemerycznego tworu Policję Polską, zwaną potocznie od koloru mundurów "granatową policją". Tworzyli ją głównie funkcjonariusze przedwojennej Policji Państwowej, wezwani przez okupacyjne władze pod rygorem surowych kar do służby. Przez całą wojnę w szeregach "granatowej policji" służyło łącznie 16-18 tys. funkcjonariuszy.
1. Dwaj funkcjonariusze "granatowej policji". |
Choć w
powszechnym odbiorze społecznym polscy policjanci na usługach III Rzeszy
postrzegani byli zdecydowanie negatywnie, służba w formacji nie była
traktowana przez polskie podziemie jako forma współpracy z okupantem, z racji
jej przymusowego charakteru. Oczywiście były przypadki "nadgorliwców", którzy
wykorzystując swój uprzywilejowany status, pewni bezkarności w swych haniebnych
poczynaniach, pragnęli się wykazać przed okupantem, oczekując awansu i związanych
z nim przywilejów materialnych. Takich funkcjonariuszy Polskie Państwo Podziemne tępiło z
całą surowością na mocy wyroków sądów podziemnych. Na przeciwległym biegunie
okupacyjnych postaw byli także patriotycznie nastawieni "granatowi policjanci",
lojalni w stosunku do uciskanego społeczeństwa i współpracujący z podziemiem
niepodległościowym. Ostrzegali oni o planowanych represjach, przechwytywali
donosy bądź na różne sposoby starali się ratować rodaków z opresji przed
bezlitosnym aparatem bezpieczeństwa wroga. I właśnie o jednym z takich przypadków
jest to opowieść.
Autorką tej poruszającej relacji
jest zmarła w 2008 roku docent Krystyna Modrzewska z domu Mandelbaum, ówcześnie
studentka Wydziału Przyrodniczego Uniwersytetu w Bolonii, zamieszkała w
Lublinie, gdzie zastała ją na wakacjach wojna. Podczas okupacji była żołnierzem
Armii Krajowej i jako urzędniczka pracowała w starostwie powiatowym w
Garwolinie, oddając tam polskiemu podziemiu nieocenione usługi. Krystyna
Modrzewska tak wspominała pewne, chwytające za serce wydarzenie, które na
długie lata zapadło jej w pamięć:
Pewnego popołudnia siedziałam na murku przed posterunkiem policji i rozmawiałam z jednym z policjantów, niemłodym już człowiekiem, dość nawet sympatycznym. W pewnym momencie podszedł do nas jakiś mizerny chłopczyk, najwyżej 7-letni. Stanął przed policjantem w postawie prawie wyzywającej: "Przyszedłem się zgłosić" – powiedział. Widziałam oczy tego dziecka, i wiedziałam już wszystko. Ale posterunkowy nie był taki spostrzegawczy, jeśli w ogóle można mówić o spostrzegawczości. To było raczej serdeczne jakieś wyczucie. Nie zrozumiał. "Czego?" - zapytał. "Przyszedłem na policję – powtórzył chłopiec i po chwili dodał: - żebyście mnie zabili".
Nie patrzę na chłopca ani na policjanta. Patrzę na czuby drzew przydrożnych, łysiejące już z lekka, przyozdobione złotymi plamami resztek liści. Piękny dzień. Cisza wokoło, jakby nie było wojny na świecie. Ani żywej duszy na szosie, ludzie przy swoich gospodarskich, codziennych zajęciach. Dzieciaki po chałupach lekcje odrabiają albo się bawią byle jak. A tutaj ten chłopiec, przybył nie wiadomo skąd.
2. Autorka wspomnień - Krystyna Modrzewska. |
Policjant pyta go o to. "Z Łęczny"… Pyta o rodziców, rodzeństwo, rodzinę. "Niemcy zabili… mamusię zabił żandarm na posterunku w Piaskach. Mnie nie chciał, śmiał się i mówił, że innym razem. Więc poszedłem na polską policję, ale ten pan nie chciał mnie zastrzelić, bo powiada, że gówniarzy nie strzela… więc może pan?…"
Nasz policjant chrząka niepewnie: "Hm… to i u nas się do takich nie strzela" – powiada wreszcie. Ogląda się wokół siebie, potem patrzy na mnie i w oczach moich widzi, że można mi zaufać. "Pójdziesz ze mną" – mówi wreszcie przyciszonym głosem, patrząc w inną stronę. "Zastrzeli mnie pan?" – pyta mały z przebłyskiem nadziei. "Nie… cicho… Musisz żyć, wyrosnąć na dużego człowieka… chodźże". Potem odwraca się w moją stronę, jakby chciał prosić, abym nikomu nie powiedziała. "Może pan być spokojny". Siedzę jeszcze długą chwilę na murku, patrzę na śmieszną trochę figurę starego policjanta w granatowym szynelu i na drepczącego obok, niezbyt nawet chętnie, dzieciaka. Dobroć tego człowieka była równie głęboka i nieprzypadkowa, jak podłość większości, przerażającej większości jego kolegów. Wiem, że wywiózł dokądś to biedne dziecko i otoczył bezinteresowną opieką.
Wypada uściślić, że w sierpniu
1945 roku komunistyczne władze powołały Komisję Rehabilitacyjno-Kwalifikacyjną
dla byłych funkcjonariuszy "granatowej policji". W ciągu trzech lat rozpatrzyła
ona sprawy około 9 tys. funkcjonariuszy, którzy wystąpili o czyszczenie swojego
imienia. Rehabilitacji odmówiono w 556 przypadkach. Według szacunków liczba
funkcjonariuszy kolaborujących z wrogiem w sposób dobrowolny i pełni świadomy
wyniosła około 10% stanu formacji.
***
Źródła fotografii:
- Domena publiczna.
- https://teatrnn.pl
Bibliografia:
- Władysław Bartoszewski, Zofia Lewinówna: Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945, Kraków 2013.
- Czesław Łuczak: Polska i Polacy w drugiej wojnie światowej, Poznań 1993.
- Zbiorowe: Okupowana Polska w liczbach, Warszawa 2022.
Komentarze
Prześlij komentarz